Z codziennika opowieści VII




Część pierwszą znajdziecie TUTAJ
Część drugą TUTAJ
Część trzecia TUTAJ
Część czwartą TUTAJ
Część piątą TUTAJ
Część szóstą TUTAJ


Ten tydzień upłynął baśnionawarsztatowej śwince pod znakiem anegdot wszelakich. Zatem bez zbędnych wstępów:

Złodzieje cementu

Dzisiejszy codziennik zacznijmy od podhalańskiej kroniki kryminalnej.

Kilka dni temu odwiedził nas znajomy, którego dziadek w czasach dość już odległych pracował jako przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości w jednym z podhalańskich miasteczek. Wybaczcie brak stylizacji na gwarę.

Do dziadka mojego znajomego przychodzi klient i wykłada swoją sprawę:

- Nasz sąsiad miał u siebie sto worków cementu. A my akurat mieliśmy u siebie robić wylewkę. No to skoro my mamy robić wylewkę, a sąsiad ma akurat cement, to se pomyślałem ze szwagrem, że my tym jego cementem zrobimy tę naszą wylewkę.

Poczekaliśmy aż sąsiad pojechał na dłużej i w nocy żeśmy po ten cement poszli. Myślimy, że co będziemy worki zostawiać nieruszone - jeszcze kto znajdzie i będą z tego problemy. Od razu żeśmy się wzięli do roboty. I całą noc my robili.

Rano się okazało, że to nie był cement tylko wapno, i cała nasza robota na marne. Wszędzie wapno, wszystko z wapna i wylewka do niczego! I do tego jeszcze trzeba się będzie narobić, żeby to wszystko stamtąd wyciągnąć. No i takeśmy pomyśleli… może by się udało za to wapno jakie odszkodowanie od sąsiada wyciągnąć?

Rasizmy szwedzko-polskie


Tę historię opowiedział mi znajomy, którego znajomy pracuje w Ikei. 

Na dziale dziecięcym w Ikei są podobno zabawkowe łóżeczka dla dzieci. Do tych łóżeczek są dwa komplety laleczek: chłopczyk i dziewczynka białe oraz chłopczyk i dziewczynka czarne. W jednym z polskich sklepów tej sieci (nie wiadomo dokładnie w którym), pracownik pozwolił sobie na niesmaczny żart - białe dzieci ułożył do łóżeczek, czarne zaś pod łóżeczkami. 

Nie trzeba było długo czekać, aby jakiś oburzony klient zrobił zdjęcie tej "instalacji" i cała sprawa trafiła do centrali, gdzie się nią zajęto. 

Nie wiadomo, czy wykryto pracownika, który przyczynił się do zaistnienia rasistowskiego układu lalek i czy pociągnięto go do odpowiedzialności. Wiadomo na pewno jaki los spotkał laleczki. Aby sprawa nie powtórzyła się więcej, postanowiono, że należy wycofać je z produkcji. Wycofano więc… czarne. 

To oczywiście legenda miejska, funkcjonująca wśród pracowników Ikei. W internecie nie ma informacji o tym, że taka historia faktycznie miała miejsce. Także konstrukcja tej opowieści ma w sobie wiele z gatunku jakim jest miejska legenda. Są zapośredniczenia: znajomy znajomego. Jest w niej odrobina prawdopodobieństwa (bo przecież w Polsce taki żart mógł się wydarzyć - ba, jak nie w Polsce to gdzie indziej?), do tego jest wystarczająco niesamowita, bo przecież wydarzyła się w TAKIM jak Ikea sklepie (gdzie pod płaszczykiem poprawności politycznej, dzieją się straszne rzeczy). 

Ale chyba najciekawsze (i najsmutniejsze) jest to, że legendy miejskie pojawiają się w społecznie nieuporządkowanych, budzących strach, brudnych przestrzeniach. Zastanawia mnie, czy ta historyjka dotyczy strachu przed czarnymi i jest ukłonem w stronę mieszkającego pod skórą rasizmu, czy jest to opowieść o strachu przed tym, że nasz rasizm może wyjść na światło dzienne. Najbardziej przeraża chyba jej morał i drzemiące w nim na rasizm przyzwolenie. Czy potrzebujemy go? Jako Polacy? Jako Europejczycy? 

To też jedno z ciekawszych pytań - czy to typowo polska legenda, czy ma swoje odpowiedniki także w innych krajach? 


Granie Szostakowicza


Tę historię przypomniała mi znajoma. Lub raczej prawie przypomniała, bo nie chciała powiedzieć, skąd ona jest. A ja wiem, że gdzieś to czytałem, ale nie wiem gdzie i teraz Szostakowicz wierci mi w głowie straszną dziurę. Właściwie teraz, kiedy poprawiam wpis, nie jestem nawet pewien, czy to anegdota o Szostakowiczu, Prokofiewie, Czajkowskim, Mozarcie czy Wagnerze… Wszystkie fakty w niej mogą być pomieszane, ale jeśli komuś z Was sytuacja dopasuje się do prawdy historycznej/literackiej, dajcie proszę znać:

Pewna dama grała przed kameralną publicznością jedno z dzieł Szostakowicza. Utwór był mało znany i dość trudny, do tego w standardowym zeszycie nutowym jeden z najbardziej gorących momentów urywał się w połowie strony i trzeba było jednocześnie grać i przerzucić stronę. Zwykle robił to znajomy owej damy, ale tym razem z powodu choroby lub innej niedyspozycji muzyczka była sama. 

Kiedy więc zaczęła zbliżać się do feralnego miejsca, poczuła, że ogarnia ją panika. Grała jednak dalej, bo cóż innego miała robić? I kiedy do odwrócenia strony zostało jej kilka taktów, a sekundy płynęły nieubłaganie nagle z końca sali podniósł się wysoki człowiek w okularach. Ku zdziwieniu publiczności podszedł do grającej damy i dokładnie w chwili, gdy padła ostatnia zapisana na tej stronie nuta, odwrócił kartę i muzyka potoczyła się dalej bez najmniejszego zakłócenia. 

Mężczyzna wrócił na swoje miejsce i spokojnie wysłuchał koncertu do końca. Tym mężczyzną był Szostakowicz. 

Podczas próby odnalezienia tej historii w odmętach internetu, trafiłem na ciekawą stronkę zbierającą anegdoty o sławnych ludziach. Jeśli macie ochotę na ciąg dalszy tego typu historii, zapraszam TUTAJ. A ja na zakończenie dzisiejszego wpisu zostawiam Was z Szostakowiczem:






Komentarze

Popularne posty