Z codziennika opowieści VI



Część pierwszą znajdziecie TUTAJ
Część drugą TUTAJ
Część trzecia TUTAJ
Część czwartą TUTAJ
Część piątą TUTAJ


BIBER!


Pierwsza z dzisiejszych historyjek jest dość smutna. Opowiedziała mi ją Edytka Poskrobko z Galeonów Baśni, kiedy przechadzaliśmy się po zapuszczonych, ale pięknych uliczkach Będzina. 

Edyta opowiadała o przedwojennej grze, o nazwie Biber. Żeby w nią zagrać, gracz potrzebował:

- Worka cukierków, 
- kompana z workiem cukierków, 
- miasta,
- Żydów. 

Zasady były bardzo proste: Idziemy sobie miastem i kiedy dostrzeżemy brodatego Żyda, krzyczymy "BIBER!". Jeśli udało nam się krzyknąć to słowo jako pierwszym - wygraliśmy. Jeśli nie - musieliśmy oddać przeciwnikowi określoną ilość cukierków. 

Punktacja była następująca: za Żyda ciemnowłosego płaciło się jednego cukierka, za rudego - dwa, za siwego - trzy. Ale przeciwnik mógł się wykupić, wystarczyło że podszedł do takiego zaklepanego, czy też zabibrowanego Żyda… i pociągnął go za brodę. Wtedy, nie dość, że nie musiał płacić, to jeszcze dostawał od nas ekwiwalent za dany model Żyda… 

Proste? proste! można wiec ruszać na miasto i grać… 

Nie obejdzie się oczywiście bez komentarza.

Zawsze uważałem, że holokaust był tak samo tragiczny w skutkach dla Żydów, co dla Polaków i że Polacy-Polacy nie zdają sobie nawet sprawy z tego, jak wielkim spustoszeniem utrata Polaków-Żydów, że wyrwy, jaką w tożsamości polskiej uczyniło zniknięcie tej części naszego narodu nie da się niczym zapełnić. Bez swoich Żydów Polska stała się… gorsza. 

A tutaj ta zabawa. I spacer po "pożydowskim" (nomen omen) Będzinie i myśli, że skoro w dwudziestoleciu  dzieciaki bawiły się tak, a nie inaczej, że skoro w Jedwabnem sąsiad zamknął sąsiada w stodole, że skoro Kielce, skoro "złote żniwa", a "Syjoniści na Syjam", to wcale mnie nie dziwi, że smród antysemityzmu ciągnie się za nami w tak dotkliwy i kretyński sposób, aż do dziś. I głupie mózgi karmią się głupimi frazesami, choć idę o zakład, że większość ludzi, którzy wygadują te wszystkie antysemickie brednie, na oczy nie widziała prawdziwego Żyda. 


Głosy w Katmandu


Przy okazji przygotowań się do pewnego zlecenia natknąłem się na książkę Aleksandra Nawareckiego pod tytułem Lajerman. W jednym z rozdziałów autor przytacza historyjkę, która mnie osobiście wyjątkowo urzekła. 

Rzecz działa się W stolicy Nepalu. Jeden z najsłynniejszych polskich himalaistów, czyli Jerzy Kukuczka, wraz ze swoimi kompanami z gliwickiego Klubu Wysokogórskiego przybył niedawno w Himalaje i przechodził proces aklimatyzacji. 

I bynajmniej nie chodziło tylko o zmienne warunki klimatyczne i zmiany związane z wysokością, chodziło o biegające po ulicach jaki, o stupy, z których powiewały modlitewne chorągiewki, o buddyjskich mnichów, o zwykłych Nepalczyków i wszystko. Bo wszystko było inne. Takim światem można się zachłysnąć (wierzcie mi, byłem kiedyś w Sosnowcu), szczególnie kiedy przypadkiem będzie się świadkiem wieczornego misterium, przepełnionego światłem świec, alikwotowym śpiewem i zapachem kadzideł. 

Naszemu górołazowi zdarzyło się właśnie znaleźć w takim miejscu - półmrok przepełniony tajemnicą. Czy to Kukuczka, czy to jeden z jego towarzyszy oszołomiony tą niezwykłą atmosferą, zakrzyknął z głębi swojej śląskiej duszy: "Kaj my to są?" (śl. "Olaboga, jak tu jest niesamowicie, gdzie my się w ogóle znaleźliśmy?").

I nikt się nie spodziewał, że ktoś odpowie, tymczasem po drugiej stronie ciemności, gdzieś zza dymów kadzideł, do uszu naszych bohaterów dotarła odpowiedź na ich wołanie. I była to odpowiedź poprawna. Kobiecy głos wołający: "My som tukej!" (śl. "Jesteśmy, gdzie jesteśmy"). 


To oczywiście historia o wspaniałym zbiegu okoliczności, wybrzmiewający śląską gwarą. Historia spotkania, gdzieś na Dachu Świata. Bo tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie, trzy panie z Chorzowa postanowiły spełnić swoje wielkie marzenie ucieczce od szarości Polski Ludowej. Marzenie o wolności. A Himalaje są przecież jednym z synonimów słowa "wolność".

Kalina


Ostatnią historię wspominkową z nutą etnobotaniczną zawdzięczam po raz drugi już uprzejmości Łukasza Bernadego, który podesłał mi do niej link. Po raz drugi pozwolę sobie na przekierowanie bezpośrednio na stronę. Czyli KLIK.



Komentarze

Popularne posty