Piosenka zranionej duszy
Na warsztacie: Sinobrody, Baśnie Tysiąca i jednej nocy.
W jednej z najbardziej klasycznych interpretacji baśni o Sinobrodym (Brunona Bettelheima) klucz i zamek mają charakter czysto seksualny. Bo skoro coś wkłada się do czegoś, to w prostej psychoanalitycznej metaforyce od razu można temu wkładaniu przypisać symbolikę kopulacyjną. Jeśli dodamy do tego jeszcze fakt, że męża nie było w domu, zaczyna się robić coraz ciekawiej. Musiał więc być inny mężczyzna, z którym żona zdradziła swojego zaślubionego. Pośrednio też na fakt zdrady wskazuje krew na kluczu, której nie da się zmyć. W tej interpretacji miałaby ona symbolizować poczucie winy, jakie wynika z popełnionego czynu. Klasyczny przykład Lady Makbet, wołającej: "Ciągle ten zapach krwi! Wszystkie wonie Arabii nie odejmą tego zapachu z tej małej ręki. Och! Och! Och!".
Być może ten klucz jest nieco naciągany i nieco nazbyt Freudem podszyty, ale jest w nim coś ciekawego. Na tyle ciekawego, że warto pociągnąć ten wątek dalej i przyjrzeć się Sinobrodemu jako modelowi zdradzonego mężczyzny. Spróbujmy zatem zacząć tak:
Skowyt staje się pieśnią
Bycie zdradzonym nie należy do najprzyjemniejszych stanów ducha. Podejrzewam, że ma w sobie coś z wyrywania wnętrzności. Z klatki piersiowej, ktoś wyrywa nam serce, a wraz z sercem lecą też jelita, żoładek, wątroba, nerki i cała reszta. W człowieku zostaje pustka, w którą kropla po kropli zaczyna wlewać się gorycz, ból, nienawiść itp. Przybój takich emocji może skończyć się poważnym spustoszeniem wewnętrznym i żeby się ratować, człowiek musi zacząć wyć. Musi zacząć wyć wszystkim tym, co mu jeszcze pozostało. Wyć cały swój ból, całą swoją pustkę i samotność, wyć tę ranę, która przewierca go na wylot. Niczego to nie naprawia, ale przynajmniej pomaga, żeby nie udławić się własną żółcią.
I kiedy w uszach zacznie rezonować własne wycie, człowiek odnajduje w nim jakąś przewodnią melodię. Kilka dźwięków, układających się w rytm. I wtedy rytm przestaje być wyciem. Wciąż jest tym samym bólem, jednak teraz układa się w pewien wzór. Układa się w coś dla nas pojmowalnego. Skowyt staje się pieśnią, a pieśń niesie ukojenie - bo choć wciąż nie pojmujemy naszego bólu, przynajmniej rozumiemy melodię. Tym też pieśń różni się od skowytu, że z czasem staje się coraz cichsza i tym, że skowyt jest nieznany, a pieśń tak.
Z czasem staje się ona tylko jedną z wielu znanych pieśni - staje się naszym doświadczeniem. Może zblednie w pamięci, ale kiedy przyjdą podobne sytuacje, stara, potężna melodia znów w nas ożyje. Przypomnimy sobie każde słowo i każdą jej nutę. Przypomnimy sobie, gdzie stawiać akcenty i przedłużyć pauzę.
Tak dzieje się, jeśli ktoś ma dużo szczęścia i potrafi to sobie jakoś przerobić. Częściej jednak zdarza się, że to co powinno być naszą pieśnią i naszym doświadczeniem, nagle staje się nawykiem, radiową piosenką, która swoją melodyjnością przychodzi do nas natrętnie w najmniej oczekiwanych momentach.
Pieśń staje się piosenką
Pieśni są po to, by śpiewać je na specjalne okazje. Pieśni są ważne i to, że je znamy, niekoniecznie oznacza, że możemy pozwolić sobie na śpiewanie ich przy goleniu. Pieśni śpiewa się przy bólu, przy małżeństwie, narodzinach dziecka, pieśni śpiewa się przy śmierci i przy zmartwychwstawaniu. Problem pojawia się, kiedy człowiek zamiast pozwolić pieśni odejść, zbyt obsesyjnie zaczyna ją sobie podśpiewywać. Wtedy pieśń staje się piosenką, obrasta w nawyk. Jej słowa i melodia powszednieją. Nie zmienia się tylko reakcja, jaką pieśń za sobą niesie.
Dawno temu ustawiłem sobie jako budzik piosenkę Paula Simona Hearts and Bones. Dla mnie to jeden z tych kawałków, których można słuchać na okrągło przez bardzo długi czas, bez konieczności zmieniania czegokolwiek - niesie absolutną błogość. Nadaje się doskonale na budzik, bo ma w sobie coś tak pozytywnego i tak ciepłego, że kilka pierwszych taktów zawsze wprawiało mnie w dobry nastrój, niezależnie od aury za oknem. Codziennie rano budziło mnie więc delikatne brzęczenie gitary. Trwało to kilka miesięcy, aż pewnego dnia złapałem się na tym, że po usłyszeniu pierwszych taktów, mój mózg dośpiewuje sobie całą resztę bez mojej wiedzy i zanim zdążę wyciągnąć rękę, aby wyłączyć budzik, w głowie jestem już przy końcu piosenki. Tymczasem Simon, nawet nie zaczynał jeszcze śpiewać. Kilka następnych miesięcy pokazało mi, że wcale nie dośpiewuję sobie całej piosenki, a raczej przeskakuję przez swoje ulubione momenty tekstu albo melodii.
Co ma Paul Simon do Sinobrodego? Pewnie już zorientowaliście się do czego zmierzam. W przypadku baśniowego bohatera zadział się taki sam mechanizm, jak z moim budzikiem. Jeśli został zdradzony, to zdrada ta szybko z pieśni bólu przeszła w rutynę. Może świadczy to o ogromie cierpienia, jaki spotkał naszego bohatera, a może przeciętnej osobowości jaką dysponował - nie mnie to osądzać.
Niemniej szybko z tego, co było dla niego traumą, uczynił natarczywy leitmotiv swojego obcowania z kobietami. Kiedy pojawiła się nowa żona, w głowie Sinobrodego od razu odpalały się pierwsze takty dobrze znanej melodii. A kiedy je usłyszy, przechodzi do swoich ulubionych momentów, które w tej historii układają się w piękny, fabularny ciąg - wyjazd, klucze, akt zdrady*, powrót i grande finale - ścięcie żony. Ostatnie takty, to odwieszenie kolejnego trofeum do swojej krwawej komnaty i pozmywanie podłogi po egzekucji. A potem znów cisza w głowie i spokój w sercu.
Pieśń bólu Sinobrodego przekształciła się w znośną dla niego samego piosenkę, której "smaczki" znał i wiedział, jak się względem nich zachować. Ba, żeby czasem nie dać się oszukać, a co za tym idzie, nie sprawić sobie jeszcze więcej bólu, sam zaczął aranżować całą melodię. Dzięki temu miał swój ból pod kontrolą.
Piosenka Kalifa
Całkiem przypadkiem przyszło mi kiedyś przeczytać historię Sinobrodego, a zaraz po niej opowieść otwierającą księgę Baśni tysiąca i jednej nocy. Brzmi ona mniej więcej tak:
Było dwóch braci - jeden starszy, drugi młodszy. Jednemu było na imię Szachrijar, drugiemu Szachzaman. obaj byli kalifami. Pewnego razu Szachzaman nakrył swoją żonę na zdradzie i z tego powodu był nie w sosie. Nie chciał jednak zdradzić swojemu bratu, jaki jest powód jego niewsosu. Nie chciał jeść i stronił od polowań. Czuł, że nie ma nic gorszego od tego, co mu się przytrafiło. I myślał tak do chwili, gdy pewnego dnia ujrzał, jak kilku lokajów dosiada żony jego brata. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, od razu wrócił Szachzamanowi humor i apetyt, zaczął udzielać się towarzysko, dowcipkować, nie miał nic przeciw ucztom i polowaniom. Dziwiła ta zmiana Szachrijara, więc wymógł na Szachzamanie, by wyjawił mu powód, przez który brat odzyskał dobre samopoczucie. Więc Szachzaman pokazał Szachrijarowi co i jak, i teraz to Szachrijar nie był w sosie.
Bracia postanowili udać się w wędrówkę i wędrować aż do momentu, w którym nie spotkają większego nieszczęśnika niż oni sami. Tym nieszczęśnikiem okazał się być groźny dżin, trzymający w pudełku niezwykłej urody kobietę. Strzegł dżin swojej piękności tak bardzo, że trzymał ją na dnie morza w siedmiu skrzyniach zamykanych na siedem zamków. Kiedy jednak zasypiał kołysany jej śpiewem nad brzegiem morza, wybranka jego przyprawiała mu rogi z kim popadło... na przykład z Szachrijarem i Szachzamanem.
Kiedy kobieta zniknęła w swoich siedmiu skrzyniach na dnie morza, bracia wiedzieli, że mogą wracać. Szachzaman zniknął z opowieści raz na zawsze. Szachrijar zaś postanowił, że nigdy nie zostanie już zdradzony. Wpadł więc na pomysł, że receptą na udane pożycie i pełną wierność swojej wybranki jest... ścinanie jej zaraz po pierwszej nocy. Skończyło się to tym, że bujne życie erotyczne kalifa i systematyczna wycinka doprowadziły do deficytu pięknych i młodych kobiet w kraju. I jak to się w życiu zdarza, trafiła kosa na kamień, a Szachrijar na Szeherezadę. Potem przez trzy lata zamiast ścinać kolejne kobiety, chciał tylko tej jednej, a wraz z nią, jej opowieści.
Sinobrody uczy się śpiewać
Myślę, że jeśli będziemy trzymać się interpretacji dotyczącej zdrady, to przypadek Szachrijara można potraktować jako historię o narodzinach Sinobrodego. Obie opowieści pokazują mężczyzn, którzy mają swoją własną piosenkę, powracającą do nich natarczywie, za każdym razem, gdy spotykają nową kobietę. Obaj po usłyszeniu pierwszych taktów melodii znają już wszystkie jej momenty i wiedzą, jak się skończy. W obu przypadkach koniec jest opłakany przede wszystkim dla kobiet. Sinobrody w przeciwieństwie do Szachrijara jest jednak postacią, która pojawia się znikąd**. Kusi więc, żeby dokleić mu trochę przeszłości kalifa.
Załóżmy, że Sinobrodemu zdarzyła się podobna historia. Miał piękną żonę, którą bardzo kochał. Potem, całkowitym przypadkiem okazało się, że ta żona puszcza go kantem, z którymś z jego sług. Może wściekł się i ją zabił (pewnie tak). Jednak to był dopiero pierwszy krok. Szachzaman, również zabił swoją żonę, ale to, co wewnętrznie się z nim podziało, było najzwyklejszą traumą. Jego milczenie i wycofywanie się ze świata, było tylko jedną z odmian skowytu.
To dałoby się jeszcze znieść. Nieraz życie kopie nas przecież w część ciała do tego przeznaczoną. Nieraz skacze nam po klatce piersiowej, nieraz wlecze gołymi plecami po żwirowej drodze. Takie jest i to jeden z jego uroków. Po pierwszym kroku, przyszedł jednak drugi - potwierdzenie. I to potwierdzenie czegoś najmniej przyjemnego. Być może to właśnie zdarzyło się Sinobrodemu. Kiedy jego złamane serce jeszcze nie przestało krwawić, ktoś albo coś z zewnątrz wetknęło w tę ranę swój paluch i zaczęło nim kręcić. Szachrijar dostał potwierdzenie od swojego brata. Skoro tak zdarzyło się tobie i tak zdarzyło się mnie, to znaczy, że wszystkim się tak zdarza. Zauważcie, że bracia nie wyruszają w świat, żeby szukać nadziei, że jest inaczej.
Rozchwiana bólem osobowość zaczyna obserwować świat przez pryzmat swojego bólu. Nie dość na tym - szuka osób, które mają jeszcze gorzej niż ona. Żeby utwierdzić się w dwóch rzeczach - po pierwsze, że nie mam najgorzej, a po drugie, że może być jeszcze gorzej niż ja mam. A co za tym idzie - może boleć jeszcze bardziej, niż mnie boli teraz. Obsesja naszego własnego bólu zaczyna nas wciągać w niebezpieczną grę. "Uważaj na mnie, bo ci się stanę" zdaje się grozić. Ale im bardziej uważamy na własne obsesje, im bardziej grzebiemy w nich niedomytym paluchem, tym większe się stają i więcej naszej uwagi absorbują, z większej ilości naszego świata nas ograbiają. I jak powiedział w którymś miejscu Hiob - "to, czego najbardziej się obawiałem przyszło na mnie". Więc i bracia znaleźli to coś dokładnie tak jak chcieli - nieszczęśliwego dżina rogacza. To był ostatni krok - potwierdzenie już nie stanu rzeczy, ale własnej obsesji.
Kiedy przechodzi się tę drogę: od skowytu, przez utwierdzenie się w bólu i obsesję na jego punkcie, z osobowością zaczyna dziać się coś bardzo niedobrego. Obsesja przejmuje kontrolę nad osobowością. Zamiast intuicji pojawia się pewność, zamiast słucania, sekwencja znanych dźwięków, które dośpiewują się same, często bez naszego przyzwolenia. Niestety, kiedy już się dośpiewają, my nie mamy nic do gadania, trzeba pójść za nimi do ostatniego akordu. Niezależnie ile żyć będzie to kosztowało. Tak właśnie postępował Sinobrody, tak też postępował Szachrijar.
Rozchwiana bólem osobowość zaczyna obserwować świat przez pryzmat swojego bólu. Nie dość na tym - szuka osób, które mają jeszcze gorzej niż ona. Żeby utwierdzić się w dwóch rzeczach - po pierwsze, że nie mam najgorzej, a po drugie, że może być jeszcze gorzej niż ja mam. A co za tym idzie - może boleć jeszcze bardziej, niż mnie boli teraz. Obsesja naszego własnego bólu zaczyna nas wciągać w niebezpieczną grę. "Uważaj na mnie, bo ci się stanę" zdaje się grozić. Ale im bardziej uważamy na własne obsesje, im bardziej grzebiemy w nich niedomytym paluchem, tym większe się stają i więcej naszej uwagi absorbują, z większej ilości naszego świata nas ograbiają. I jak powiedział w którymś miejscu Hiob - "to, czego najbardziej się obawiałem przyszło na mnie". Więc i bracia znaleźli to coś dokładnie tak jak chcieli - nieszczęśliwego dżina rogacza. To był ostatni krok - potwierdzenie już nie stanu rzeczy, ale własnej obsesji.
Kiedy przechodzi się tę drogę: od skowytu, przez utwierdzenie się w bólu i obsesję na jego punkcie, z osobowością zaczyna dziać się coś bardzo niedobrego. Obsesja przejmuje kontrolę nad osobowością. Zamiast intuicji pojawia się pewność, zamiast słucania, sekwencja znanych dźwięków, które dośpiewują się same, często bez naszego przyzwolenia. Niestety, kiedy już się dośpiewają, my nie mamy nic do gadania, trzeba pójść za nimi do ostatniego akordu. Niezależnie ile żyć będzie to kosztowało. Tak właśnie postępował Sinobrody, tak też postępował Szachrijar.
Ten drugi miał na tyle szczęścia, że trafił na Szeherezadę, która doskonale wiedziała, na co cierpi jego dusza, wiedziała też, że aby przeżyć (i aby kalif znów mógł zacząć żyć), potrzeba wiele wiele nocy. Trzeba oczyścić jego poranione wnętrze z resztek traumy. Trzeba też pozbyć się tego, co narosło w Szachrijarze już po - trauma może pozostawiła po sobie wielką dziurę, ale wraz z każdą ściętą dziewczyną, ta dziura musiała obrosnąć naprawdę grubą skórą. I obrosła, a teraz Szeherezada noc po nocy rozmiękczała ją. Jak rozmiękczała - cierpliwością, swoim byciem przy kalifie, a przede wszystkim... baśnią.
Sinobrody nie miał tyle szczęścia. Jego niestety zjadła jego własna piosenka.
Przypisy:
*tak przy okazji - niezależnie od freudowszczyzny jaką zajeżdża interpretowanie klucza i zamka w seksualnych kategoriach, w baśni o Sinobrodym następuje zdrada faktyczna. Niezależnie, czym motywowalibyśmy zachowanie żony, nie zmieni to faktu, że sprzeniewierzyła się mężowi i, najzwyczajniej zdradziła go.
** a propos - wiecie, że Perrlaut nie wziął Sinobrodego z powietrza. Pierwowzorem tej postaci miał być ponoć Gilles de Rais, francuski arystokrata i stronnik Joanny d'Arc, który został stracony za porwania, gwałty i morderstwa dokonane na znacznej liczbie ofiar (od 30 do nawet 200), w tym także na dzieciach. Kiedy więc piszę "znikąd" mam tutaj na myśli biografię fabularną tej postaci. Zresztą - w XXI wieku Sinobrody jest o wiele prawdziwszą i żywszą postacią niż de Rais.
***
Ilustracje do dzisiejszego wpisu sponsorują: Julia Valeeva, Hazel Varanez, Alvaro de Almedia, Errol le Cain oraz internet
A teraz zagadka dla uważnych czytelników - jakiej piosenki słuchałem podczas pisania tego artykułu?