LEKCJA DRUGA - WARSZTAT (10/10)

Spotkanie w MBP w Katowicach (Filia 28), a kapitalną fotę strzeliła Magdalena Balon!


Z okazji dziesięciolecia Baśni na Warsztacie, postanowiłem spisać 10 lekcji, po jednej na każdy rok działalności, które dała mi moja praca i w formie artykułów dzielić się nimi z Wami w miarę regularnie. Choć patrząc na październikowy rozkład jazdy, może lepiej nie obiecywać za dużo. Trzymajmy się więc tego "w miarę" i przejdźmy do drugiej lekcji, czyli króciutkich rozważań o warsztacie opowiadacza. 

O sensach mojej pracy pisałem TUTAJ


NA CZUJA

Kiedy zaczynałem opowiadać, zaczynałem intuicyjnie. Nie wiedziałem, że to, co robię, ma za sobą długą tradycję tak na świecie jak i w Polsce (i mówię tu tylko o tej współczesnej sztuce opowiadania), nie wiedziałem, że w Polsce są osoby, które się tym zajmują i to całkiem długo. Zostałem opowiadaczem trochę z przypadku. 

Im więcej czasu minęło, tym bardziej świat profesjonalnych bajarzy zaczął się przede mną otwierać, ale, prawdę powiedziawszy, od strony warsztatowej niewiele się zmieniło. Większość rzeczy, które ewoluowało w moim warsztacie, ewoluowało dlatego, że opowiadałem i to z pracy przed publicznością uczyłem się tego, czym tak naprawdę jest bycie opowiadaczem. 

Tak na marginesie, jeśli dziś ktoś pytam mnie, jak zacząć opowiadać, odpowiadam: żeby zacząć opowiadać, trzeba opowiadać. Lepszej rady nie dostaniecie. Potem to głównie zeszlifowywanie tego, co niepotrzebne i budowanie własnego stylu. 

Jest jednak jedna rzecz, którą w takim podejściu koniecznie trzeba sobie uświadomić. Jeśli wchodzimy w świat opowiadania historii "na czuja", naszym najważniejszym zasobem jesteśmy my sami. I w opowiadaniu korzystamjy z tego, co umiemy najlepiej, a jeszcze bardziej z tego kim jesteśmy. A nawet - kim jesteśmy najlepiej

Do dziś podczas warsztatów daję dwie podstawowe rady, po których warsztat w zasadzie mógłby się skończyć: 

1. Każda opowieść to rozmowa. 

2. Opowiadacz to Ty, więc gdy opowiadasz, bądź sobą (i korzystaj z tego, co w tobie najlepsze).

Z tej drugiej rady wypływa cała reszta. Nasz styl, nasze preferencje, nasze maniery, a nawet wybór historii, które chcemy opowiadać. 


JEDEN PROCENT

Kiedy już udało mi się wypracować własny model pracy nad opowieścią, okazało się, że bardzo trudno stosować mi to, co mówią na temat opowiadania inni. I chyba to jest największa warsztatowa nauka - uprawiaj sztukę po swojemu i na swoich zasadach, a jeśli będziesz robić to wystarczająco długo, i jeśli będziesz opowiadać z rozmysłem, to z każdym kolejnym rokiem, będziesz robić to odrobinę lepiej. Po dziesięciu latach takiego opowiadania, czuję, że jest już całkiem znośnie. 

Jest taka jedna zasada, o której pisał James Clear w swoich atomowych nawykach. Będę parafrazować, więc mam nadzieję, że nic nie przekręcę: Jeśli codziennie, poprawisz się o jeden procent, pod koniec roku będziesz 37 razy lepszy/lepsza. 


POWTÓRZ!

Zauważyłem, że najwięcej uczę się, kiedy opowiadam tę samą historię w kółko. Mam dwie takie baśnie, które na liczniku mają już setki, jeśli nie tysiące wykonań. Pierwszą są Trzy Świnki, które stanowią bazę Baśniowej Szkoły Rysunku, druga to baśń o króliku, który wyruszył na polowanie. Miałem kiedyś takie postanowienie, że muszę z nimi skończyć, ale nie mogę, po prostu nie mogę. Przez miłość. 

Obie kocham, jak własne dzieci i obie mógłbym opowiadać bez przerwy. I myślę, że akurat z tymi dwoma baśniami jest jak ze związkiem. Jesteśmy ze sobą już tyle lat, że znam je na wylot i jedyne, co teraz mogę zrobić, to spróbować powiedzieć je ciut inaczej. Ciut lepiej. Dodać coś nowego, odjąć coś zbędnego, ale przede wszystkim – zaskoczyć samego siebie. Pomyślałem nawet ostatnio, że dzięki temu, że w jakimś stopniu zostałem wirtuozem tych dwóch historii, jestem lepszy w opowiadaniu wszystkich innych historii. 


POZNAJ SWOJE "NIE"

Kolejna sprawa związana z warsztatem. Wiecie, że człowiek dopiero z czasem orientuje się, czego nie lubi? Jaki typ baśni mu nie odpowiada, jakie sztuczki w ogóle nie są w jego repertuarze i nawet jeśli potrafi z nich korzystać, to nie czuje sensu, by to robić?

Idzie to trochę pod prąd takiemu oczekiwaniu pracy zgodnej ze sztuką. Że niby tak to się powinno robić. A tu piosenkę zaśpiewać, a tu takiego głosu użyć, a tu z nóżki na nóżkę przeskoczyć w rytm opowieści, albo podegrać sobie na jakimś instrumencie... skoro można i skoro tak się robi, to może... trzeba? 

Zdradzę Wam sekret - nie ma czegoś takiego, jak "zgodnie ze sztuką". Podam Wam dwa przykłady - pierwszy to akompaniament muzyczny. Niby fajnie, jak coś poplumkuje w tle, ale przyznam szczerze - bardzo nie lubię opowiadać z akompaniamentem. Mój styl jest szybki, rwany, dość chaotyczny, a co za tym idzie, wymaga od słuchacza uważnego podążania za mną. Dodatkowa warstwa w postaci muzyki to dodatkowy dysonans i rozpraszacz. Nie tylko publiczności, ale też mnie. 

I co ważne. Wiem, że gdybym musiał, to spokojnie mógłbym tę warstwę dołożyć. Jestem już na tyle dużym opowiadaczem, że nawet czasem mi się to zdarza, ale traktuję to raczej, jako urozmaicenie niż zasadę. Innymi słowy - bez muzyki jestem bardziej sobą, a co za tym idzie - jestem lepszym opowiadaczem. Tu na marginesie dodam, że przez kilka lat robiliśmy z multiinstrumentalistą Teofilem z Katowic, baśnie dla dorosłych i to był chyba jedyny raz, kiedy muzyka była w mojej głowie nierozłączna z opowieścią. Może dlatego, że Teo grał, tak jak ja opowiadałem. 

Drugi przykład to refrenowanie, czyli stale powracający motyw w baśni, który nadaje jej rytm. Też umiem, ale znów - nie bardzo przepadam. A skoro nie przepadam - czy mam to robić? Tak, ale tylko po to, żeby nie zapomnieć, jak to się robi. Jeśli jednak można się bez tego obejść - poproszę! 


MAM SUPERMOCE... SIALALALA... 

Muszę tu dodać jeszcze jedno - znajdowanie swojej supermocy i budowanie na niej swojego warsztatu. Jeśli nie bawi cię muzyka, nie baw się muzyką. Jeśli czujesz, że twoje ciało to najlepszy środek wyrazu - wykorzystaj to do granic przyzwoitości. DO! GRANIC! PRZYZWOITOŚCI! 

Ja korzystam z dwóch narzędzi - pierwszym jest warsztat pisarski. Kiedy wychodzę przed słuchaczy, to przede wszystkim jako pisarz, który opowiada i choć moja kariera literacka pozostawia wiele do życzenia, to od dziesięciu lat to pisanie stanowi podstawę mojej pracy z opowieścią. Druga rzecz to rysunek. Jeśli przejrzycie zdjęcia na fejsie, zobaczycie, że na części z nich stoi zwykły flipczart. I może nie wygląda to tak dobrze, jak cytra czy ukulele, ale to bez znaczenia. Ja wiem, po co on tam jest i co mogę z niego wycisnąć. A to wystarczy!

Chciałbym podsumować tę część pewnym zdaniem, które powiedział kiedyś jeden z opowiadaczy. Parafrazując: "Wiesz co biorę od innych? Triki i historie. Reszta to ja".


Wasz

Gadający Świstak


***


Ten artykuł to raczej uwagi na temat warsztatu, a nie uwagi warsztatowe. Pozwólcie więc, że odeślę Was do kilku starszych artykułów o technikach opowiadania: 


Cykl o wykorzystaniu strachu w opowieściach - TUTAJ

Kilka trików scenicznych - TUTAJ albo TUTAJ

A o podstawach wybierania opowieści - TUTAJ 

(tak przy okazji - skoro jesteśmy przy sprawkach warsztatowych - ten artykuł jest już trochę nieaktualny. A przynajmniej o tyle nieaktualny, że dzieje się już bez mojego świadomego wysiłku... ale to też część doświadczenia). 


*** 


i Na koniec, oczywiście autopromocja. 

Nie mogę nie zareklamować ebooka, który w ten jesienny czas pozwoli jeszcze na chwilę ruszyć w wakacyjne podróże, szczególnie te niewielkie. 

Ebook znajdziecie tutaj - Dziś jesteśmy tutaj. Listy z podróży niewielkich


Komentarze

Popularne posty