WTORKOWA PORCJA OPOWIEŚCI - SKARBY (CZ. III)






Moi Drodzy!

Dziś historie dwie. Jedna zupełnie świeża, a druga, która wyciągnięta została z mojej pamięci przez tę pierwszą, jak to czasem bywa. I obie dotyczyć będą skarbów. 

Wszystko zaczęło się od tego, że odwiedziła nas kuzynka Kami ze swoim narzeczonym (M.) i w niezobowiązującej rozmowie zeszło nam na pieniądze. Najpierw było o oszczędnościach, potem przeskoczyło na giełdę, stamtąd na Bitcoin a z Bitcoina na złoto. Temat narastał organicznie, aż z czysto finansowej rozmowy, przeszedł na historie niesamowite. 


WĘGIEL 

M. opowiedział o pewnej kobiecie, która w zakupionym węglu znalazła monety. Chciała je sprzedać w lombardzie, ale zbyt entuzjastyczne reakcje pana lombardziarza (tzn. pracownika lombardu) skłoniły znalazczynię do skonsultowania się z profesjonalnym numizmatykiem. Okazało się, że kruszec kruszcem, ale prawdziwa wartość znaleziska tkwiła w tym, jakie to były monety. Kobieta sprzedała znalezisko specjaliście i za otrzymane tak pieniądze... kupiła sobie dom. 

Historia ma w sobie wiele z legendy miejskiej, ale jak dla mnie, jest kapitalna, bo rezonuje z moją własną chętka do biegania z wykrywaczem skarbów po plażach i szukania skarbów. 

Nawet, jeśli nic takiego się nie wydarzyło i nie było w węglu żadnych skarbów, to chcę wierzyć, że gdzieś tam jest kobieta, która miała tyle szczęścia, a jeszcze bardziej, że gdzieś tam jest węgiel, w którym ukryte są monety. 

Historia M. przypomniała mi jednak pewną przygodę, w której kilka lat temu przyszło mi uczestniczyć.

 

DOM PEŁEN SKARBÓW

Zmarł ojciec mojego znajomego i ten znajomy poprosił mnie, żebym pomógł mu uprzątnąć dom po zmarłym. Lubię takie rzeczy, więc bez wahania się zgodziłem. Może dlatego właśnie, że mają coś z poszukiwania skarbów. 

Roboty było sporo, ale co rusz spotykały nas jakieś niespodzianki, które sprawiały, że atmosfera domu stawała się, nazwijmy to, wyjątkowa. Na przykład łazienkowe lustra zaklejone były równiutkimi paskami malarskiej taśmy. Kiedy zapytałem znajomego, czy wie, o co chodziło, ten odpowiedział: 

- A tak. Ojciec zaczął widzieć w lustrach duchy martwych członków rodziny, więc poprosił mnie, żebym je pozaklejał. To pozaklejałem. Możesz to w sumie pozrywać. 

Po czym wyszedł. A ja zacząłem zrywać taśmę pełen wątpliwości, czy kiedy spojrzę wreszcie w odkrytą taflę lustra nie zobaczę tam zasłoniętych wcześniej duchów. W dodatku takich, które po tej przymusowej izolacji, domagać się będą uwagi żywych... mojej uwagi!

Nie zobaczyłem. 

Kolejną niespodzianką był stojący w sypialni potężny sejf - metrowej wysokości szafa, zamknięta na klucz, której we dwóch nie byliśmy w stanie nawet rozkołysać. Pomyśleliśmy jednak, że skoro był sejf, to musiał byś też do niego jakiś klucz. W trakcie poszukiwani udało się go nawet znaleźć. 

I kiedy otworzyliśmy sejf... okazało się... że w środku... jest... kołdra. 

Kołdra. Nic więcej. W głowie co prawda stanęły od razu sceny z uciekających przed wojną ludzi, którzy w poza walizami i torbami nie raz nieśli na plecach zwiniętą puchową kołdrę. Przypomniały mi się też historie o tym, że w takich kołdrach ludzie wywozili nie tylko pierze, ale i cenniejsze rzeczy - dolary, złote monety i inne kosztowności. Nie omieszkałem oczywiście podzielić się tym spostrzeżeniem ze znajomym. Ten pokiwał tylko głową i zapytał: 

- To co? Tniemy? 

- To twoja kołdra - odpowiedziałem. 

Nóż poszedł w ruch i pokój z sejfem napełnił się pierzem niczym wstrząśnięta świąteczną kula. Do końca naszej pracy pióra były zresztą wszędzie... w kołdrze nie znaleźliśmy nic. 

Zwykła kołdra. 

To nie był jednak koniec poszukiwań skarbów.

Kilka dni później sprzątaliśmy we trójkę. Ja, znajomy i jego narzeczona. Okazało się, że ojciec znajomego miał nietypowy sposób składowania monet. Stosiki wkładał do starych opakowań po filmach fotograficznych (takich walcowatych plastikowych puszeczek), a potem krył je wszędzie. Znaleźliśmy takie w łazience, kuchni, pod zlewem, na szafie, w składziku na narzędzia, absolutnie wszędzie. Znajdowanie plastikowych cylindrów i przeliczanie ich zawartości stało się do tego stopnia nagminne, że znajomy powiedział nawet:

- Kto znajdzie pojemnik z największą, zabiera wszystkie pojemniki, które znalazł. 

Zasada fajna, więc z większym entuzjazmem ruszyliśmy do dalszych poszukiwań. Wpadały pojemniki po trzydzieści, złotych, wpadł taki gdzie było ponad sześćdziesiąt. Każde z nas grupowało swoje pojemniki na kuchennym stole i na małej kwadratowej karteczce zapisywało rekordową kwotę. Nie pokazywaliśmy jednak wyniku reszcie. Umówiliśmy się, że na koniec równocześnie odwrócimy kartki i wtedy okaże się, kto jest zwycięzcą. 

Niestety - nigdy do tego nie doszło. 

W pewnym momencie narzeczona znajomego zawołała nas. 

- Chyba wygrałam - powiedziała. 

- Chyba dlaczego? - zapytałem. 

Na to ona wyciągnęła w moją stronę pojemnik. Taki jak wszystkie inne. Różnił się tylko tym, że zamiast monetami, po brzegi wypełniony był... złotymi zębami. 

Chyba wygrała... 

... nie wiem, co stało się z zawartością tamtego pojemnika. I jakoś nie chciałem pytać. 

Na koniec - autopromocja. 

Pamiętajcie o wakacyjnym ebooku - Dziś jesteśmy tutaj. Listy z podróży niewielkich

Do poczytania nad basenem czy w samolocie, żeby dobrze nastroić się na urlop. Do pobrania TUTAJ


A pozostałe części cyklu znajdziecie:  

Część pierwszą - TUTAJ 

Część drugą - TUTAJ 

Część czwartą - TUTAJ 

Część piątą - TUTAJ 

Część szóstą - TUTAJ 

Część siódmą - TUTAJ 

Część ósmą - TUTAJ 

Część dziewiątą - TUTAJ 

Komentarze

Popularne posty