Czas święty/czas baśniowy

Baśniowy czas, święty czas, Wielkanoc, Zbawienie, Jan 3.16, Szabat, Mateusz Świstak, Baśnie na Warsztacie


Na warsztacie: Baśniowy czas, święty czas, Wielkanoc, Zbawienie, Jan 3.16, Szabat

Od niedzieli Wielkanocnej chodzi za mną pewna myśl. Już nawet chciałem machnąć na nią ręką, ale biorąc pod uwagę, że to było kilka dni temu, a myśl nadal nie daje mi spokoju, czuję się zobligowany, żeby spróbować ją ująć w kilku słowach. Muszę jednak uprzedzić, że niniejsza notatka może być trochę chaotyczna. 

Problem z codziennością


Ci, którzy od dłuższego czasu śledzą Baśnie na warsztacie pewnie zdążyli się zorientować, że w swoich poglądach jestem chrześcijaninem, w dodatku protestantem. Bóg jest mi potrzebny do powszedniego życia jak powietrze, jedzenie a czasem jak poranna kawa (może dałoby się obejść, ale jednak lubię jej smak, a taka przyjemność też jest niezbędna). Staram się, żeby Bóg był moją codziennością. 

I ta codzienność czasem stanowi problem. Na przykład w te święta. Bo jak przeżywać w sposób wyjątkowy coś, co zdarza się codziennie. Śmierć Jezusa na krzyżu nie zmieniła jednego dnia, jednej pory roku, nie ma żadnego związku ze świętem wiosny, króliczkami, jajkiem, Esterą, Aszterą, Ostarą i innymi pogańskimi zwyczajami. Jest aktualna każdego dnia. Najbardziej klasyczne zdanie z ewangelii Jana o tym właśnie mówi (jak 3.16) Bóg raz dał syna, żebyśmy ci, którzy w niego uwierzyli mieli cały czas życie wieczne. Piękna koncepcja, która w zasadzie przekreśla wszystkie spekulacje związane z porównaniem czynu Chrystusa do pogańskiej obrzędowości. Bo jedno do drugiego się nie odnosi. 

Problem w tym, że codzienne przeżywanie tego wydarzenia, przekreśla jego wyjątkowość. Nam ludziom wszystko powszednieje. Tracimy poczucie czasu świętego, przez co nie potrafimy przeżywać w sposób uświęcony. I mówię to jako ktoś, kogo obrzędowość zawsze doprowadzała do pasji... i komu bardzo jej brakuje. Brakuje, bo granica miedzy sacrum i profanum się zatarła. Straciła znaczenie. Szczególnie to osobiste. Dziś jest czwartek, a ja mam poczcie, że przejechałem przez te święta ani razu nie naciskając na hamulec (pytanie: gdzie podział się wtorek i środa?).

No właśnie - hamulec. Święto zawsze było czymś, co zmuszało do wciśnięcia hamulca. A przynajmniej powinno być. Nie po to, żeby się najeść i napić, ale po to, żeby móc spojrzeć w górę. Tam gdzie mieszka nasz Bóg. Życie bez takiego świętego czasu jest jałowe, duchowo wycieńczające. I nie chodzi tylko o święta kalendarzowe. Chodzi o poczucie tego czasu innej jakości. Chodzi o poczucie życia innej jakości. 

Problem ze świętem


Potrzeba wydzielania świętego czasu zawsze towarzyszyła człowiekowi i w tym katolicy są o wiele lepsi niż protestanci. Wszystko jest u nich dobrze wyliczone i przygotowane do przeżywania według ściśle określonych procedur. Jest liturgia, jest pewna myśl, ale nie ma przeżywania. Za każdym razem, kiedy w święta (Boże Narodzenie i Wielkanoc) odwiedzam z rodziną kościół katolicki, mam to samo wrażenie - jakby ktoś publicznie odczytywał instrukcję obsługi składania mebli z Ikei (każda śrubka na swoim miejscu), często nudnym głosem. Z drugiej strony często jest to skansen - pieśni, które składniowo i melodycznie dawno powinny odejść do lamusa (tegoroczna perełka to "K'niemu" (sic!). Nawet kiedy ksiądz powie coś ważnego, coś co rzeczywiście wystrzeli wiernych w tę inną, świętszą rzeczywistość, tonie to w skostniałych formułkach przy których wyłącza się mózg i, niestety, częstokroć, także dusza. 

Chodzi mi po głowie takie porównanie: o ile protestanci codziennie żywią się kawiorem, co może się przejeść, o tyle częstokroć odnoszę wrażenie, że katolicy zastawiają kunsztownie stół i wyciągają najlepszą zastawę tylko po to, żeby zaserwować wczorajsze śledzie. I choć w obu przypadkach założenia są dobre (poprawa kontaktu z Bogiem), w obu przypadkach tworzy się dysonans. Z jednej strony powszednienie, z drugiej niedopasowanie formy do treści. 

Czas Święty


Myślę, że w obydwu przypadkach problem leży w tym samym - zapominamy, że czas święty powinien pozostać święty. Przykazanie mówi, że mamy obchodzić szabat. A szabat to nie wolna niedziela. To szabat! Czas przeznaczony nie dla ziemi, ale dla nieba. Czas tak odmienny w swojej istocie, jak odmienna jest woda od miodu. Czas, którego musimy się uczyć. My. Ty albo ja. Nie my kolektywnie. To przychodzi później. I nikt nie może nam go narzucić. To czas, na który musimy znaleźć miejsce, czas wydzielony, czas, którego nie ustanawia żadna ustawa, ani nie regulują żadne przepisy. Nasz czas dla naszego Boga. Jedyny czas, w którym nasza dusza może się zatrzymać nad sadzawką i spojrzeć na swoje odbicie. Wiecie, co wtedy zobaczy? Siebie i niebo. 


Nikt nam nie może powiedzieć, kiedy wypada ten czas. My sami musimy go wydzielić i stworzyć. I troszczyć się o niego, jak o bukłak wody na pustyni. W sumie nieprzypadkowo obligatoryjność obchodzenia szabatu znalazła się wśród dziesięciu przykazań. Nie musi to być sobota, nie musi być niedziela, ale szabat musi być. Sam przyznam, że w respektowaniu tego jestem beznadziejny, ale widzę, ile daje posiadanie takiego Świętego dnia dla poprawy jakości życia. I nie mówię tutaj o dniu "dla siebie" mówię tu o dniu, który jest świętem. Dniu, który odwołuje się do naszych najwyższych wartości, a nie komfortu życia (często te dwie rzeczy są mylone). O dniu, który odnosi się do naszego Boga, a nie do tradycji wokół niego. O dniu Świętym, przez duże "Ś". 

Baśniowy czas, święty czas, Wielkanoc, Zbawienie, Jan 3.16, Szabat, Mateusz Świstak, Baśnie na Warsztacie



Zanim przejdę do baśni, jeszcze mała dygresja na temat Szabatu. Parę lat temu wpadła mi w ręce książka Szabat - jego znaczenie dla współczesnego człowieka, Abrahama J. Heschela (wyd. Esprit). Od tamtego czasu, pożyczyłem ją trzy razy... i trzy razy musiałem kupować nowy egzemplarz, bo ktoś komuś pożyczył, a tamten ktoś - komuś innemu, a tamten... i tak dalej. Nie mam nic przeciwko, bo dobre książki powinny wędrować. Ciekawe jest natomiast to, jak ludzie potrzebują o tym czytać. I kończąc dygresję: czy ktoś ma mój Szabat? 

Czas Baśniowy



Czas Baśniowy być może nie jest czasem świętym w znaczeniu w jakim są święta, ale ma w sobie wiele z tego czasu. Po pierwsze jest czasem osobistym. To czas, w którym bohater zawsze zostaje sam ze sobą. Nie jest członkiem społeczności, więc choć społeczne sprawy zawsze ma z tyłu głowy, zajmuje się czymś zupełnie innym. Po drugie - właśnie - bohater baśni zajmuje się czymś zupełnie innym, przede wszystkim zajmuje się czymś innym jakościowo. Wasylisa pracuje u Baby Jagi, a ten, co to w świat wyruszył, żeby poznać czym jest strach, spędza cztery noce w strasznym zamczysku (tekst TUTAJ). Ta inność baśniowego czasu jest innością, w której zaistnieć mogą rzeczy nadprzyrodzone. I dopiero kiedy one zaistnieją, układ sił w zwykłym świecie się zmienia. Innymi słowy, gdyby nie to, co dzieje się w czasie świętym, nie byłoby szans na zmianę tego, co dzieje się w czasie zwykłym. To moment odnowy, miejsce przy źródle. Po trzecie, bohater baśni przebywa w tej magicznej przestrzeni jedynie przez moment. Potem wraca do zwykłych obowiązków. Jest w święcie, czasem strasznym, czasem wręcz bolesnym, ale przede wszystkim - w święcie osobistym. 



Różnica między nami a bohaterami baśni jest taka, że oni zazwyczaj nie mają wyboru. Baśnie się dzieją, przygoda ich porywa i muszą w niej być. My mamy mniej szczęścia. Musimy nauczyć się celebracji. Wydzierać z dni powszednich swoje własne szabaty i bynajmniej nie po to, żeby odpocząć. Raczej po to, żeby skontaktować się z tym, co najważniejsze. Jeśli to się uda - nasza powszedniość zacznie zmieniać swoją jakość. Nabierze sensu nie z perspektywy tradycji, ani nie z perspektywy obietnicy, ale osobistego przeżywania. Z naszym Bogiem. 


Tylko musimy pamiętać, że szabat, to szabat. 

Komentarze

Popularne posty