Słowo twórcze

Storytelling, sztuka opowieści, Sztuka Słowa, Głos Nauczycielski, Mateusz Świstak, Baśnie na warsztacie,

Na warsztacie: storytelling w pracy z dziećmi, Sztuka Słowa

Tekst pierwotnie ukazał się w marcowym numerze "Głosu Nauczycielskiego", a jego przedruk w Wychowawcy (zupełnie przypadkiem, miesiąc później). 


„Na początku było Słowo”. Coraz mniej osób zdaje sobie sprawę z doniosłości tego stwierdzenia. Słowo traci na wartości na rzecz obrazu. Spada jego jakość i… szacunek do niego. Tymczasem słowo to jedno z najbardziej wyrafinowanych narzędzi, jakimi dysponujemy.

Dlaczego słowa?


Po pierwsze dlatego, że słowo, samo w sobie to abstrakcja. Kiedy mówię „zielony młotek” osoba, która słucha zmuszona jest do pewnego wysiłku intelektualnego, żeby wpierw przywołać w głowie obiekt o nazwie młotek, a potem pokolorować go na zielono. Gdyby ten sam przedmiot leżał przed moim słuchaczem, a ja wskazałbym na niego palcem, osoba, której bym go wskazał, mogłaby się ograniczyć do przyjęcia tego faktu do wiadomości – „ok, widzę”.  Jeśli przykład z młotkiem nie był wystarczająco przekonujący, spróbujmy tak: Niziutki stolik, który przycupnął w kącie dość ciemnego pokoju. Na tym stoliku kraciasta cerata, na tej ceracie zielony talerzyk, na tym talerzyku dwa chrząszcze kłócące się o ostatni okruch pozostały po uczcie rozbrykanego kucyka, jeden z chrząszczy cały zapłakany.

To pociąga za sobą drugi atut słów – słowa pociągają za sobą słowa. Opis można rozwijać, doprecyzowywać, zmieniać, umieszczać w kontekście, bawić się nim jak klockami. Do tego słowa rozłożone są w czasie. Każde z nich odkrywa nowy fragment rzeczywistości, zmienia nasycenie światła, kształt, czasem nawet miejsce zabawy. Pokazanie obrazka kończy przygodę komunikacyjną. „Ok, widzę” – i już. Słowo to milion możliwości; gotowy wizerunek, to możliwość tylko jedna z miliona.

Po trzecie – słowo kreuje. Dzięki słowom, nawet najmniej zdolne dzieci są zdolne wykreować nawet najbardziej fantastyczne światy. Nie muszą umieć rysować, nie muszą umieć ładnie pisać. Wystarczy, że powiedzą: Słońce schowało się do dziupli wielkiej brzozy... I po robocie – właśnie powstał piękny, poetycki i wyjątkowo sugestywny obraz. Wykorzystanie słów jest najszybszym dostępem do Sztuki (wielka litera nieprzypadkowo). Jak wszystkie inne umiejętności trzeba je rozwijać, ale przynajmniej nie potrzeba do tego żadnych dodatkowych narzędzi.

Po czwarte,  język służy do komunikacji. I choć brzmi to banalnie, trzeba o tym przypominać – język to podstawowe i najskuteczniejsze narzędzie komunikacji. Spotkałem się ostatnio z zarzutem, że przecież jedni lepiej zapamiętują przez słuch, inni są wzrokowcami, jeszcze inni kinestetykami. Tak przyswajają wiedzę, tak też rozumieją świat. Jednak przychodzi chwila, kiedy swoje rozumienie świata trzeba przekazać innym. Wtedy, niezależnie od naszego głównego kanału percepcyjnego, w pierwszym odruchu użyjemy słów. I może się zdarzyć tak, że choć bardzo będziemy chcieli coś przekazać, nie będziemy wiedzieli, jak to zrobić - nie będziemy mieli czym tego zrobić -  zabraknie słów. Umieć nazywać – ot siła słów. Wszak dlatego jesteśmy ludźmi i nie ma w tym stwierdzeniu wiele patosu. Nazwać nie tylko przedmioty, nazwać swoje emocje. Nazwać to, co słyszymy, nazwać swój ruch, swoją radość, swoje wątpliwości. A słowa poniosą to dalej i nasza radość, nasz ruch i emocje popłyną od osoby do osoby… w ten sposób pozostaną żywe.

Kreacja i komunikacja


To, co zostało zapisane powyżej może brzmieć jak pierwsza lepsza pochwała literatury, lecz nie piszę tego jako chwalca. Piszę to jako praktyk, osoba, której zwykłe słowa częstokroć ratowały skórę, jako osoba, która zarabia na życie dzięki pracy z opowieścią i która widzi, jaki wpływ mają słowa na dziecięcą wyobraźnię.

W swoich wędrówkach przez przedszkola zauważyłem jedno. Słowa czarują. Nie czarują piękne stroje. Nie czarują wymyślne choreografie, czarują słowa i opowieści, które te słowa ze sobą niosą. Dlaczego? Bo słowa są dynamiczne. Dziecko, które patrzy nawet na najbardziej pstrego clowna, zacznie się nudzić po kilku minutach, jeśli ten clown nie będzie się poruszać. Książeczki z kolorowymi ilustracjami po jednym przejrzeniu można wyrzucić w kąt. Kiedy jednak dodamy do clowna słowa, a do książeczki historię, dzieciaki będą chciały wracać do niej raz za razem.

Słowa są jak karty z niespodziankami. Mówiąc, odkrywamy jedną po drugiej. A dzieci czekają na to, jaka będzie następna karta. Można je modulować. Czasem zaskoczyć, czasem przestraszyć, czasem rozśmieszyć. Wystarczy odkryć odpowiednią kartę. Odpowiednie wyczucie nastroju grupy, czy też pojedynczych uczestników zajęć jest zadaniem narratora. Dzieci czekają.

Cudowne w opowieściach jest to, że rozpoczynają się one tam, gdzie zazwyczaj dzieciaki znajdują swoja normalność. Słowa używane są przede wszystkim do komunikowania rzeczy. „Zjedz obiad!” „Nie rób!” „Ubierz się proszę” itd. Słowa mają moc przerzucenia mostu, pomiędzy tym, co normalne i prozaiczne, a krainą, w której króluje dziecięca kreatywność. Granica pomiędzy codziennością, a kreacją, jest niezwykle cienka.

Bezpieczne narzędzie


Niektórzy obawiają się, że zbyt częste przekraczanie tej granicy sprawi, że dzieci „odkleją się” od rzeczywistości. Przez to wszelkie próby tak zwanego fantazjowania są kwestionowane jako niepoważne. Tymczasem dzieci wiedzą dokładnie, gdzie jest rzeczywistość, a gdzie jej nie ma. Wiedzą, że wyobraźnia jest krainą absolutnie wszystkiego i że posługiwanie się nią jest po prostu przyjemne. Nie potrzebują wiarygodnych rekwizytów, żeby cieszyć się z gry słów. Ot wystarczy kawałek patyka, dwóch chłopców i już mamy wojnę, w której każdy z nich ginie dziesiątki razy, ale potem ożywa. Czy to niebezpieczne? Nie, bo ci dwaj chłopcy wiedzą, po której stronie granicy toczy się ich konflikt. To dla nich poligon, na którym rozwijają swoją kreatywność (choćby w dziedzinie forteli wojennych). Nie ma to jednak nic wspólnego z faktyczną nauką obsługi broni. Czy kiedy dziewczynki bawią się w dom, myślą o sobie „na serio” jako o matkach? Nie – matki nie rodzą plastikowych dzieci i dziewczynki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zabawa to zabawa.

Wszystko dzieje się w słowach – tych wypowiedzianych na głos i tych, które toczą się w dziecięcej głowie. I te słowa są dla dzieci nie tylko twórcze. Są też bezpieczne. To one stanowią o granicy tego, co jest na niby. Jeśli damy dziecku patyk i powiemy: „to karabin” ono zrozumie – "ok, to nie jest karabin, ale będę udawać, że jest". Dzięki temu poziom jego abstrakcyjnego myślenia będzie wzrastał. Natomiast wręczenie dziecku wiernej repliki broni i powiedzenie „to karabin” skończyłoby się tym, co pokazanie zdjęcia z „zielonym młotkiem” – „ok., widzę… co dalej?”.

Narracja


Jak już pisałem – słowa dają szansę odpowiedzieć w prosty sposób na pytanie: „co dalej?” jeśli mamy jako pedagodzy opowiedzieć dzieciom o trzech zjawiskach, umieszczenie ich w kontekście narracyjnym daje szansę na płynne przechodzenie pomiędzy jednym, a drugim. Kontekst narracyjny pozwala zachowywać ciągłość, a dzięki temu ciągłą uwagę naszych małych słuchaczy. To przydaje się szczególnie, kiedy musimy opowiedzieć o skrajnie odmiennych zjawiskach, z których jedno nie wynika z drugiego. Narracja pozwala rozłożyć te zjawiska w czasie. Dzięki opowieści, staja się częścią jednej całości, po której wędruje dziecięca uwaga. Bo z tyłu głowy słuchacza wciąż kołacze jedno pytanie. I bynajmniej nie jest to pytanie „dlaczego?” to pytanie brzmi „co dalej?”.

Przykład: musimy opowiedzieć o tym, jak robi się spaghetti bolognese. Możemy to zrobić tak: bierzemy pomidory, bazylię, pieprz, sól, czosnek i mięso mielone. Najpierw podsmażamy mięso… itd. 

Możemy też tak: Kiedy pani Jadzia, przygotowała spaghetti bolognese, i już podsmażała mięso mielone, do jej kuchni, przez okno wszedł mężczyzna, i niepostrzeżenie zbliżył się do stołu, na którym Jadzia trzymała pozostałe składniki potrzebne do zrobienia sosu. „czosnek – mruknął mężczyzna niezadowolony – pomidory, o jest!”, po czym do kieszeni płaszcza napchał całą bazylię pani Jadzi. Następnie na paluszkach mężczyzna podszedł do okna i siup… już go nie było. Wtedy pani Jadzia odwróciła się i zobaczyła, że…


W ten sposób dzieciaki dostają ten sam zestaw informacji. Jednocześnie ich ciekawość zostaje zawieszona na „że…” i chcą wiedzieć, co dalej. A my możemy wraz z oczekiwanym przez nie „co dalej?” dać im także więcej informacji. Czasem z zupełnie innej, kulinarnej półki.

Drugi koń


Korzystanie z narracji ma jeszcze jeden walor. Jest jak wprzęganie do wozu drugiego konia. Bo z jednej strony mamy nasz materiał merytoryczny, z drugiej samą narrację. Zajęcia ciągnięte są przez oba „konie” . Kiedy dzieci będą zainteresowane bardziej materiałem, możemy śmiało porzucić naszą historię. Kiedy jednak okaże się, że zajęcia zbliżają się do czegoś, co mniej lub bardziej nazwać można totalną katastrofą, możemy przenieść ciężar zainteresowania dzieci na opowieść. Dla nas to ratunek, a także szansa, by za chwilę znów niepostrzeżenie powrócić do tematu zajęć.

Ilustrowany świat


Jednym z największych nieszczęść naszych czasów jest to, że wszystko jest ilustrowane. Newsy w wiadomościach to wielkie zdjęcia z niewielką ilością faktycznych informacji, książeczki dla dzieci to przede wszystkim wielkie, kolorowe i częstokroć tandetne ilustracje. Podobnie z teatrzykami – coraz więcej jest formy, coraz mniej treści.

Informacje podawane w sposób graficzny są prostsze, szybciej można się ich uchwycić. Widzisz i wiesz. I o to chodzi. Problem w tym, że wzrok i umysł mogą się po nich prześlizgnąć, bez wysiłku. Są jak śmieciowe jedzenie, wchodzą górą, wychodzą dołem, niewiele zostawiając po drodze.

W tej sytuacji warto przypomnieć sobie, że pierwszym i najprostszym narzędziem, jakiego możemy używać, jest słowo. I dzięki niemu możemy poprowadzić dzieci za rękę prosto w krainę ich nieskrępowanej fantazji ich kreatywności i rozwoju.


*** 

Ilustrację do dzisiejszego wpisu sponsoruje : Hiking Artist (za Wikipedią)

Komentarze

Popularne posty