To, co ukryte



Na warsztacie: Parchaty Królewicz



Zaczęło się od baśni o parchatym królewiczu - włoskiej opowieści, zawierającej klasyczny motyw królewskiego dziecka, które przez magiczne siły zostaje oderwane od swoje rodziny i musi radzić sobie na służbie u innego władcy. Żeby nie wydała się jego prawdziwa  tożsamość, zakrywa złote, królewskie włosy. W Parchatym królewiczu książę naciąga na głowę świński pęcherz, przez co wygląda, jakby całą głowę miał w strupach. Podobnie zresztą jest w baśniach o złotowłosym Hansie (tom baśni duńskich - Młynek na dnie morza), albo najbardziej znanej z tego typu opowieści, czyli Żelaznym Janie (Grimm).

Książę nie chce, żeby odkryto, że jest księciem. Pracuje jako pachołek i robi wszystko, żeby w tej pracy pozostać. Nawet kiedy księżniczka odkrywa jego prawdziwą, tożsamość on nie kwapi się, by powiedzieć głośno, że jest księciem. Wciąż tkwi w swoim byciu tylko parchatym królewiczem, wciąż pozwala na to, by strojono sobie z niego żarty. Jest źródłem drwin królewskiego dworu i wstydu swojej żony.

To rodzi we mnie pytanie - po co?

Pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi w tej materii do głowy jest taka: o wiele łatwiej uwierzyć czynom niż słowom. Gdyby książę powiedział od razu o swojej tożsamości i na tym by poprzestał, nie byłby nikim innym, jak tylko gościem ze złotymi włosami, który mówi, że jest księciem. I bynajmniej nie chodziło o to, że musiał sobie na te włosy zapracować. Bardziej o to, żeby ich nie stracić. On i tak wiedział, że jest królewiczem, znał swoją wartość. Jednocześnie wiedział dwie inne rzeczy. Po pierwsze to, że nie może tej wartości roztrwonić, po drugie zaś to, że wartość wymaga pielęgnacji.

Myślę o królewiczu trochę jak o muzyku wybitnie obdarowanym talentem. Zauważcie - taka osoba jeszcze nie jest wybitnym muzykiem. Jeśli ćwiczy, szkoli swój talent do tego stopnia, że nie ma lepszego muzyka od niego, czy wtedy jest wybitnym muzykiem? Nie, nie jest. Znam wiele talentów, które siedzą w szufladzie, wiele talentów, które wiedzą o sobie i na tym się kończy. Wybitność jednostki nie zaczyna i nie kończy się w domu. Zaczyna się w sercu (talentach i ciężkiej pracy) a kończy pomiędzy ludźmi. Jeśli coś w nas drzemie, to pierwszą naszą powinnością nie jest to zdobyć, pierwszą naszą powinnością jest tego nie zaprzepaścić. Jeśli dajmy na to pewien malarz maluje wspaniałe obrazy, ale pracuje on jako pan od robienia beznadziejnych reklam (bo szef każe) to nie jest malarzem, tylko panem od beznadziejnych reklam. Kropka. Malarzem stanie się, jeśli postawi choć dziesięć groszy na swoją sztukę (wtedy będzie malarze za dziesięć groszy). Wybitność, to nie to, co myślimy o sobie. Wybitność rodzi się pomiędzy ludźmi. 

No dobrze, skoro więc talent i wybitność* mogą objawić się tylko w sferze publicznej, to dlaczego królewicz nie zachowuje się w sposób następujący: idę do króla, mówię, że jestem księciem. Potem udowadniam to na wszelkie możliwe sposoby. Zdobywa rękę jego córki, potem wygrywa bitwę za bitwą, ratując królestwo. 


Myślę, że to jest kwestia dojrzewania. Dojrzewania w ukryciu. Kiedy rak (taki skorupiak, nie nowotwór) rośnie, zrzuca swój stary, sztywny i za mały pancerz. Zanim znów skostnieje, jest wyjątkowo wrażliwy. I tak jest chyba z każdym rośnięciem. Jest delikatne. Rak zawsze jest rakiem, ale są chwile, kiedy jest silny i są takie, kiedy jest bardzo słabiutki. Z człowiekiem tak samo. Początki muszą się odbyć niemal w szklarnianych warunkach. Jeśli coś zakłóci proces tego wzrostu - człowiek może zwątpić i nigdy nie stanąć w miejscu, które zostało dla niego zaplanowane (albo w którym marzył, by pewnego dnia stanąć).

Gdyby od razu powiedział, że jest królewiczem, może ktoś zakwestionowałby to, albo powiedział na przykład "tak? taki z ciebie królewicz? No to udowodnij!" i bach! Wysyła księcia żeby ten zabił smoka, kiedy dopiero co nauczył strzelać się z łuku. Może zdarza się nam o tym zapominać, ale słowa wciąż mają swoje znaczenie. Lepiej więc, żeby to one musiały dogonić czyny parchatego królewicza, niż na odwrót. Królewicz krok za krokiem zbliża się do właściwej definicji swojego własnego imienia. 

A musimy pamiętać, że w baśniowym języku nie ma słowa o wyższej próbie niż "królewskie", Królewicz jest więc obciążony byciem najlepszym przez samą swoją istotę. Zdaje się jednak rozumieć, że aby stać się odzwierciedleniem swojego imienia, musi iść powoli, kroczek za kroczkiem. Nawet kiedy nadchodzą próby, mają one charakter chwilowy. Królewicz tylko na czas bitwy przywdziewa zbroję, po czym wraca do swojego ukrycia. Nie jest on jeszcze w stanie funkcjonować jako bohater (albo on sam) w pełnym wymiarze godzinowym. 

Warto zauważyć, że te momenty odkrywania się, nie są po to, by królewicz mógł sprawdzić, czy już jest gotowy. On sam zna swoją wartość i kiedy wychodzi w pole, po prostu robi według tego, co i tak wie, że potrafi. Główne zadanie bitew jest inne - pomagają one stwierdzić poddanym króla, że w ich szeregach pojawiła się nowa jakość. Jakość tak odmienna i tak wyjątkowa, że bije na głowę nie tylko przeciwnika, ale też wszystkich innych poddanych króla (gdyby było inaczej - sami poradziliby sobie z wrogą armią). Dopiero ostatnim etapem jest dopasowanie tej nowej jakości do osoby**. Kiedy zostaje stwierdzony fakt, że bez wartości reprezentowanych przez tajemniczego młodzieńca świat posypałby się w gruzach, powstaje potrzeba odnalezienia młodzieńca samego. Jak go rozpoznać? Oczywiście, trzeba szukać tego, który ma złote loki. 

Czasem jednak powstaje pewien problem. Ukrywanie złotych loków może stać się naszą drugą naturą do tego stopnia, że nawet, kiedy przyjdzie czas, by wreszcie ściągnąć z głowy sztuczne strupy, nie będziemy chcieli tego zrobić. Wtedy... cóż wtedy miejmy nadzieję, że będzie obok nas księżniczka i że ona będzie miała dość naszego ukrywania się. Ona, choć sama ma wątpliwości, czy jej mąż jest naprawdę tym, kogo pierwotnie w nim dostrzegła, ma siłę i determinację, żeby w pewnej chwili po prostu wyciągnąć rękę i zerwać wszystkie, niepotrzebne już strupy. 



Zobacz też:
O dwóch męskościach - czyli o tym, jak kobieta i mężczyzna potrzebuję siebie nawzajem. 
Coś naprawdę wielkiego - czyli o tym, jak stać się olbrzymem. 


Autorki ilustracji do dzisiejszego wpisu: Elanor Davis i Sarah Wimperis


* w tej chwili zacząłem się zastanawiać, co oznacza słowo wybitność. Dla mnie to przede wszystkim postawa, która wywiera realny wpływ na rzeczywistość. A przynajmniej zaczyna się tam, gdzie ten realny wpływ jest widoczny. 


** Ciągle wraca do mnie Jezus. Doskonale wiedział kim jest i dążył do tego przez całe życie. Nauczał i to zbliżało do niego ludzi, lecz kiedy demony chciały powiedzieć, że jest Bożym synem, on zaklinał je i kazał im się zamknąć. Dlaczego. Bo nie nastał czas. Pamiętajcie, że choć opowiadał fantastyczne rzeczy, w jego życiu nie chodziło o słowa, ale o gest krzyża i zmartwychwstanie. Cośtam pokazał, ale na ostatni akord i finał tej symfonii, której był sprawcą trzeba było czekać trzy dni po ukrzyżowaniu. Czyn został dopasowany do osoby. 




Komentarze

Popularne posty