Młodzieniec i zaczarowane czipsy 



Na warsztacie: warsztaty baśniowe, generator opowieści, 7 miliardów innych, jak powstają baśnie


To poświąteczny powrót do przedświątecznych warsztatów, które odbyły się w ramach wystawy 7 miliardów innych. Podczas nich konstruowaliśmy z uczestnikami baśń. Obiecałem, że wrzucę efekt naszej pracy na blog do końca roku, co niniejszym czynię. Powyżej prosty generator baśni stworzony jako pomoc do snucia opowieści, poniżej wersja wysnuta... 

Zakusy stworzenia literackiej wersji naszej opowieści zostawiam na boku, bo gdybym wsiąkł w ten tekst, nie wygrzebałbym się z niego przez najbliższych parę miesięcy. Poza tym im dłużej nad nim siedziałem, tym bardziej stawała się to moja wersja naszej wspólnej opowieści. Oczywiście, nie sposób tego uniknąć, bo tak dzieje się podczas każdego opowiadania, w tym jednak wypadku chciałbym zostawić miejsce na głos uczestników. 

Pozwalam sobie zatem wrzucić jego uproszczoną wersję. zbliżoną do procesu jego powstawania naszej opowieści:

PROLOG


Przez las przemykał młodzieniec. Był to zbieg z królewskiego pałacu, gdzie przez z pozoru drobne przewinienie, został skazany na śmierć. Jego ucieczka nie była prosta - poza strażnikami, którzy siedzieli mu na ogonie, były jeszcze głos. W jego głowie co chwila odzywał się kobiecy głos, wydając mu różnego rodzaju polecenia. Głos, który nie wiadomo, czy prowadził go ku wybawieniu, czy może raczej zwodził na manowce. Jedno było pewne, młodzieniec nie był w stanie sprzeciwić się słowom głosu. Uciekał więc, tam, gdzie wiodły go tajemnicze słowa. A może to wcale nie była ucieczka? Może tak na prawdę młodzieniec czegoś szukał? Może w tym lesie mieszkały odpowiedzi na pytania, które nurtowały go od pewnego czasu? 

Pytania pojawiły się na łożu śmierci jego ojca. Pewnego dnia, ojciec poczuł się słabo. Zamiast stać, usiadł więc, bo tak było łatwiej. Przywołał do siebie syna, po czym kazał mu opiekować się matką. "Resztę powie ci ona", to były jego ostatnie słowa. Potem zamiast siedzieć, położył się, bo tak było łatwiej, zamiast oddychać, nie oddychał. Oddał duszę Bogu z lekkim uśmiechem ulgi po ciężkim, ale dobrze przeżytym życiu. Tak było łatwiej. 

- Co masz mi powiedzieć? - spytał młodzieniec matki, kiedy żałobnicy rozeszli się już do domów. 

Matka westchnęła tylko ciężko po czym zza powały wyciągnęła małe zawiniątko. 

- Kiedy Cię znaleźliśmy, miałeś to przy sobie. - powiedziała wreszcie. W zawiniątku był niewielki, pozłacany kluczyk. Wiadomość, że "matka" i "ojciec" to tylko etykietki, które całe życie naklejał obcym sobie ludziom, sprawiła, że poczuł się nieswojo. Kim byli prawdziwi matka i ojciec? Kim był mężczyzna, który odszedł tak niedawno, kim była kobieta, która teraz dawała mu tę dziwną paczkę. Kim, jak nie jego matką i ojcem? A jednak przeszłość zaczęła go wołać. Chciał wiedzieć, dlaczego znalazł się w tym domu, kto postanowił porzucić niemowlę... kim jest? Chciał wiedzieć, jaka krew płynie w jego żyłach. 

- Twoim ojcem musiał być ktoś ważny... ktoś z pałacu. Idź, tam szukaj. Tu zawsze będzie twój dom. 

Młodzieniec i matka pożegnali się ze łzami w oczach. Potem on zabrał swój niewielki tobołek i ruszył w stronę zamku, a ona patrzyła, jak on znika za zakrętem drogi. Kiedy zniknął zupełnie, wróciła do domu i przez długie godziny siedziała wpatrując się w płomień świecy.

Młodzieniec zapytał o możliwość podjęcia służby na zamku. Został pomocnikiem kucharza, ale przez to, że twarz jego odznaczała się szlachetnym obliczem, a on sam sprawnością w wypełnianiu swoich obowiązków, szybko zyskał sympatię nie tylko dworzan, ale i kardynała, który w zamku grał pierwsze skrzypce! Ba, nawet sam król zapałał do młodzieńca sympatią. Dzięki temu, młodzieniec otrzymał bardzo odpowiedzialną funkcję noszenia królowi posiłków. Z lokaja szybko stał się królewskim powiernikiem . 

Także kardynał otaczał młodzieńca specyficzną dość opieką. Wysyłał go za swoimi drobnymi sprawami tu i tam, przekazując przez niego różnym szlachiurkom listy, paczki, czy prezenty. Kiedy taka wiadomość docierała do rąk adresata, ten tylko konspiracyjnie się uśmiechał. Od czasu do czasu młodzieniec odwiedzać też musiał niewielką chatę pod lasem, w której mieszkała dziwnie wyglądająca starucha, powszechnie przez wszystkich wiedźmą zwana. Od niej młodzieniec odbierał dla kardynała dziwaczne pakunki. Od niej też usłyszał pewnego dnia... "no no no - kardynał wiedział, kogo wybiera"... nie trzeba wspominać, że wszystkie te kurierskie zadania odbywały się w głębokiej tajemnicy przed królewskim majestatem.

FERALNA NOC


Snoopy powiedziałby, że kiedy to wszystko się zaczęło, była ciemna, burzliwa noc. Młodzieniec miał zanieść do królewskiej komnaty misę pełną czipsików, gdyż to był jeden z tych wieczorów, kiedy król zalegał przed telewizorem, żeby oddać się zapamiętałemu kibicowaniu swojej ulubionej drużynie. Niestety okazało się, że misa z czipsami, gdzieś zniknęła, a przynajmniej nie stała w kuchni, tam, gdzie powinna stać. Młodzieniec zaczął biegać od komnaty do komnaty w poszukiwaniu królewskiej przekąski. Wreszcie, przez uchylone drzwi dostrzegł ją w pokoju kardynała. Niewiele myśląc wbiegł więc do środka i już miał ją chwycić, już miał ją nieść, gdy nagle poczuł się głodny.

- Ot, czipsik, albo dwa - powiedział do siebie - król nawet nie zauważy.

Chwycił więc za czipsika, potem za drugiego, i chrup, chrup, nie było już czipsików. Dokładnie, dwa... tak jak powiedział. Lecz nie przełknął jeszcze dobrze, gdy coś jakby rozgrzana stalowa szpila, przeszyło jego głowę. Potwornym bólem. I ten głos... "Uciekaj! Ojciec Cię zabije!". Z krawędzi świadomości dotarły do niego tylko że ktoś krzyczy także w komnacie... "Straż! Straż", a z wewnątrz głowy, głos powtarzał... "Uciekaj, przez okno".

W drzwiach stał kardynał, z miną tak wściekłą, jak sam Lucyfer, gdy stawał w szranki z archaniołem Michałem. "Straż! Straż! Zdrada!" wrzeszczał. A ciszej, już do młodzieńca: "Jak śmiałeś, jak śmiałeś, wszystko zaprzepaściłeś! cały misterny plan... zjadłeś je! Zapłacisz za to głową!" i głośniej "STRAŻ!!!!"

"Przez okno - słyszał w głowie - skacz, zanim przyjdą". Wtedy też, po raz pierwszy młodzieniec zrozumiał, że nie ma siły przeciwstawić się głosowi. Niewiele więcej myśląc wyskoczył przez okno. Prosto do fosy. A potem przed siebie. w las... 

Wściekły kardynał stał w oknie, przyglądając się szumiącej gęstwinie. Jego długoletnie knowania, cały majątek poświęcony na zdobycie tych niepozornych czipsów został zaprzepaszczony przez jakiegoś młokosa. Królowi będzie to łatwo wytłumaczyć. Powie się po prostu, że przyłapano młodzieńca na próbie dodania do królewskiego posiłku trucizny. Kara śmierci dla młodzieńca całkowicie uzasadniona. 

Gorzej z czipsami. To one miały dać kardynałowi dostęp do wiedzy tajemnej. Do wszechwiedzy wręcz i umożliwić mu prosty, ale cichy przewrót. Teraz moc czipsów rozproszyła się, nie miał pewności jak mogą one zadziałać. I jak zadziałają na młodzieńca. Żeby plan się powiódł, młodzieniec musiał zginąć. To już postanowione. Szkoda, że kardynał zmuszony był wydać wyrok śmierci akurat na tego młodzieńca. Polubił go nawet, ale miał wybór - albo swoje sympatie, albo tron, o którym marzył od tak dawna... 

GŁOS


Król powiadomiony o zbrodniczych knowaniach młodzieńca, choć z ciężkim sercem, podpisał wyrok śmierci. Po czym zamknął się w swojej komnacie i długie godziny przesiedział w milczeniu. 

Głos w głowie młodzieńca nie cichł. Mówił gdzie iść, kiedy się zatrzymać. Mówił, w której dziupli się schować, z której wyciągnąć miód, i jakimi ziołami nasmarować bąble po pszczelich użądleniach. W las, powtarzał... w coraz głębszy las... aż do miejsca, gdzie cichły ptasie trele, gdzie przez gęstwinę nie przedzierały się ani sarny, ani rysie, ani zające. Gdzie nie zapuszczał się nawet wiatr. 

W powietrzu roznosił się złowrogi zapach. Młodzieniec czuł, że zza drzew coś go obserwuje... "To tu" powiedział głos, po czym, wbrew swojemu zwyczajowi zamilkł zupełnie. 

- Dzięki... akurat teraz. - mruknął pod nosem młodzieniec. 

I nagle huk. Ledwie udało mu się odskoczyć przed lecącym w jego stronę drzewem. 

- CO TU ROBISZ, ŚMIERTELNY PYLE? - usłyszał dudniący niczym Prachettowska Śmierć głos, gdzieś spomiędzy koron drzew. 

Na pniu zwalonego drzewa stała potężna łapa, uzbrojona w potężne pazury. Młodzieniec nie musiał wyobrażać sobie jej właściciela, gdyż wielka kosmaty łeb zbliżył się do niego na odległość, której nikt z żyjących sobie nie życzył. 

- CHCESZ PRZEJŚĆ? CZY MAM CIĘ OD RAZU ZABIĆ? 

Cóż, alternatywa żadna. Młodzieniec odpowiedział więc: 

- Oczywiście, że chcę przejść... nie po to cię przecież szukam!

Monstrum zdawało się uśmiechnąć, co tylko jeszcze bardziej je spotworniło. 

- SKORO TAK, MUSISZ ODPOWIEDZIEĆ NA ZAGADKĘ, SŁUCHAJ UWAŻNIE. NIE BĘDĘ SIĘ POWTARZAŁ.

Młodzieniec wytężył cała swoją uwagę... 

(tekst uszkodzony, najprawdopodobniej skryba rozlał kawę pergamin)

- To bardzo proste. "Jutro"... taka jest odpowiedź... 

Monstrum wydało z siebie potężny skowyt, po czym pękło, pozostawiając w powietrzu, chmurę seledynowego popiołu. Potem popiół opadł i oczom młodzieńca ukazało się wejście do jaskini. 

"Tamtędy..." odezwał się głos. 

Młodzieniec długo wędrował w dół, coraz niżej i niżej, i choć nie miał przy sobie pochodni, ciemność jaskini nie była ostateczna. Kontury falowały układając się w ścieżkę, aż na samo dno. Dno czego? 

Nieważne. Był tam, gdzie był i to było najważniejsze. Od kiedy wszedł do jaskini, miał wrażenie że coś go obserwuje. Setki niewidzialnych oczu patrzyły na każdy jego krok. Niektóre kibicowały mu w jego drodze w dół, inne życzyły mu skręcenia kostki. A wszystko w ciszy i w tej ciemności ciepłej i pachnącej jak cytrynowy kisiel. 

"Jesteś?" usłyszał głos... tym razem jednak głos nie brzmiał w jego głowie, ale odezwał się obok niego. Tuż przy jego uchu. Odwrócił się i w konturach ciemności zobaczył ją... kobietę, która od kilku dobrych dni nie dawała mu spokoju. Która kazała mu siebie odnaleźć. 

- Kim jesteś? - zapytał. 
- Jestem twoją matką. Pięknie mi wyrosłeś... szkoda, że nie mogłam być przy tobie, przez te wszystkie lata. 
- A gdzie byłaś?
- Tutaj, wśród innych umarłych. 

Wtedy młodzieniec ich ujrzał. Przelewali się przez ciemność zbici w gęstą masę, jeden przez drugiego. Mara za marą. Niczym leniwa rzeka. 

- Więc ty... 
- Tak. Ja już jestem tylko duchem. Ale przywołałam Cię tutaj, bo musisz uratować swojego ojca. Grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Kardynał knuje spisek przeciwko królowi. Jeśli wprowadzi go w życie, może to mieć straszne konsekwencje. 
- Chcesz powiedzieć, że moim ojcem jest... król?
- Myślisz, że król wydaliłby z pałacu swojego własnego syna? Nie! Twoim ojcem jest kardynał. I teraz o niego musimy się zatroszczyć. Bo choć tron jest w zasięgu jego ręki, jeśli po niego sięgnie, jego dusza będzie na zawsze przeklęta, nie możemy do tego dopuścić. Mam dla Ciebie prezent. Ostatni, który mogę Ci dać. Potem spotkamy się dopiero, kiedy suma twoich dni, stanie się właściwa.

Duch kobiety klasnął w ręce i ciemność rozproszyła się. Młodzieniec znów stał w lesie, obok zwalonego drzewa. Nie było śladu po wejściu do jaskini i tylko seledynowy pył spowijał okolicę. Przed młodzieńcem leżał drewniany kufer, zamknięty na solidną kłódkę. Młodzieniec ściągnął z szyi rzemień, na którym nosił kluczyk otrzymany od swojej pierwszej matki i nim otworzył skrzynie. W środku znajdował się... kapelusz. Tylko tyle. Włożył więc kapelusz na głowę i ruszył przed siebie... Tym razem jednak żaden głos go nie prowadził. 

SPISEK


Dotarł wreszcie do gościńca. Gdzie nieopatrznie wpadł na strażników. Ci jednak nie zwrócili na niego uwagi. Szli, jakby go nie było. 

- Powiemy kardynałowi, że wpadł do rzeki, już i tak zbyt długo się za nim uganiamy... kardynał powiedział przecież, że jeśli król, będzie ciągle na tronie do letniego przesilenia, trzeba będzie sprawy załatwić w sposób otwarty. Wszyscy ludzie będą mu wtedy potrzebni... 

Strażnicy rozmawiali tak, jakby w ogóle nie przejmowali się jego obecnością. Młodzieniec zrozumiał więc, że kapelusz musiał posiadać jakieś specjalne właściwości, które sprawiały, że stawał się niewidzialny.  Krok w krok szedł więc za strażnikami, poznając najmroczniejsze sekrety swojego ojca. W duszy zdecydował, że plan ten nie może wejść w życie, bo spisek spiskiem, ale urządzanie krwawej łaźni rodem z Gry o Tron to rzecz, której on nie ma zamiaru opowiadać potem swoim dzieciom... "Opowiem wam teraz o Waszym dziadku, który wymordował podstępnie królewską rodzinę..." 

Kiedy strażnicy zatrzymali się na nocleg, młodzieniec co sił w nogach pognał w stronę zamku. Korzystając ze swojej niewidzialności wkradł się do królewskiej komnaty i o wszystkim królowi opowiedział. 

W monarsze zawrzała gniew. Wezwał więc kilku zaufanych rycerzy i nim słońce nie pojawiło się na niebie, wszyscy spiskowcy, łącznie z kardynałem, zostali już wtrąceni do najciemniejszego z lochów.

Młodzieniec obsypany został bogactwem i zaszczytami. W jego głowie jednak krążyła tylko jedna myśl. Za zdradę grozi śmierć. A on zdradził przecież swojego własnego ojca. Chodził więc posępny, po pałacowym ogrodzie zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Pewnego wieczoru, na kilka dni przed zaplanowaną egzekucją spiskowców przyszła mu do głowy pewna myśl. Wykorzystując swój kapelusz przekradł się do lochu, w którym więziono kardynała. Tam zdradził mu kim jest i powiedział, że chce go ocalić. 

Wspólnie uzgodnili, że następnego dnia, kardynał ma poprosić o audiencję u króla. Podczas tej audiencji oskarżyć młodzieńca o uknucie spisku nie przeciw królowi, ale przeciw kardynałowi. Ot - żeby oczyścić się z zarzutów, zdobyć splendor i bogactwo. I kiedy staną przed królem, ma wyzwać młodzieńca do konfrontacji... Długie godziny nocne omawiali szczegóły całego planu. 

Tak też się stało. Kardynał, wykorzystał resztkę swoich wpływów, by wybłagać u króla audiencję. I kiedy stanął przed królem w pysznych słowach oskarżył młodzieńca o to, o co miał go oskarżyć. 

- W mojej komnacie, jest jeszcze miska zatrutych przez młodzieńca czipsów. Każ ją o panie postawić przed nim samym i niech je! Jeśli jest tak jak mówi on, przeżyje a ja oddam swoją głowę pod katowski topór. Jeśli zaś to ja mówię prawdę... cóż, podstępna ta żmija zginie od własnego ukąszenia. 

Wtedy przed szereg wystąpił młodzieniec z kapeluszem w dłoni i ukłonił się nisko. Oczywiście, był gotów przyjąć wyzwanie rzucone mu przez kardynała. Wszyscy w zdenerwowaniu oczekiwali więc na przyniesienie  czary pełnej feralnych czipsików. Młodzieniec dobrze wiedział, że nic mu nie grozi. Ale przecież nie o to chodziło. Chodziło o odwrócenie uwagi. 

Wreszcie drzwi do sali tronowej otworzyły się. Lokaj powoli niósł naczynie z czipsami. poblaski światła na brzegach pucharu przykuwały wzrok wszystkich. Młodzieniec niepostrzeżenie upuścił u stóp kardynała swój kapelusz. 

Pokłonił się królowi i raz jeszcze upewniwszy monarchę o swojej wierności chwycił, największego z czipsów w dwa palce. Ceremonialnie podniósł go do ust. W komnacie panowała taka cisza, że gdy w końcu młodzieniec zagryzł czipsa, chrupnięcie było tak potężna, jakby piorun strzelił w zamkową wieżę. Bardziej wrażliwe niewiasty osunęły się na podłogę zemdlałe. Niektórzy dworscy fircykowie również padali z westchnieniem grozy na wypudrowanych swych rumianych wargach. 

Młodzieniec stał. Nieruchomo... i nic się nie wydarzało. Ile mieli czekać. kwadrans, godzinę. może kilka dni... 

- Jak widzisz, najjaśniejszy Panie, sprawiedliwość boska czuwa nade mną i widzi moje czyste serce. - odezwał się wreszcie młodzieniec. 

Król pokiwał znacząco głową, po czym powiedział: 

- Sprawiedliwość jest po twojej stronie. Co zaś się tyczy kardynała... 

Tutaj niespodziewanie urwał. Musiał urwać, bo kardynał, jak stał, tak zniknął. I nie było kardynała. 

Młodzieniec, za swoją lojalność otrzymał szlachecki tytuł i wysokie miejsce we dworze, gdzie podczas długich dni swojego życia miał wiele sposobności by dowieść o swoim sprycie, o rozwadze i o oddaniu do króla. 

Kardynała zaś szukano jeszcze długie lata. Niestety ślad po nim zaginął. Co się z nim stało? Kardynał w magicznym kapeluszu dotarł do małej chaty, w której przy stole siedziała wpatrzona w płomień świecy kobieta... 

- Czy mogę się tu zatrzymać na nocleg? - zapytał. 
- Na nocleg, na całe życie, jak wolicie... od kiedym owdowiała a syn odszedł na służbę do zamku, brakuje w obejściu gospodarskiej ręki. Jak się podoba, możecie zostać na dłużej i pomóc trochę samotnej kobiecie... 


Historię pokornie spisałem ja, który też byłem jej świadkiem. 












Komentarze

Popularne posty