Być Griotem

Grioci, Mali, Toumani Diabate, Sztuka Słowa, Storytelling, Mateusz Świstak, Baśnie na warsztacie, Tomasz Różycki,

Na warsztacie: grioci, sztuka opowieści. 

Chciałbym być griotem, ale czy na griotów jest jeszcze miejsce?

Mawiało się, że kiedy umierał griot, to tak jakby płonęła biblioteka. W modlitwach proszono boga (Allaha), by chronił griotów podczas wojen. Bo griot na wojnie być musiał. W przeciwnym razie, kto pamiętałby o bohaterach. I gdyby zginął - któż mógłby opiewać zwycięstwa. Griot - człowiek-pamięć. 

Grioci byli niezwykłą kastą - z jednej strony służba (to zresztą jest jedno ze znaczeń słowa griot), z drugiej to ludzie, bez których władcy nie byliby w stanie się obejść. Byli wykorzystywani jako powiernicy i doradcy (Kouyate - jedno z griockich nazwisk znaczy "dzielimy sekrety"). Potrafili napomnieć wodza albo wesprzeć go w podjęciu trudnej decyzji - malijscy Stańczycy. Byli wysyłani do wodzów innych wiosek jako posłowie. Ich jedynym orężem były słowa. Nimi mogli zjednywać sobie i swoim panom ludzi. Mogli wygrywać wojny, lub nie dopuszczać do ich wybuchu.

Oni mieli w sobie pamięć o ludziach. I choć griot mógł mieć kogoś, komu służył bardziej, nie był własnością jednego pana, lecz swojej społeczności. Grioci znali pochodzenia rodów, potrafili napełniać zwykłych ludzi dumą z powodu tego, że nazywają się Faseke, czy Kante, potrafili napełniać zwykłych ludzi dumą posiadania przodków. Mieli moc rozstrzygania sporów i kształtowania osobowości. A wszystko to poprzez opowieść. Bo w tych wszystkich zadaniach, pomiędzy tą całą odpowiedzialnością pozostawali ludźmi słowa. Wciąż przede wszystkim byli artystami. 

Griotów do tej pory spotkać można w Mali, Senegalu, albo w Ghanie. Tych prawdziwych z dziada pradziada. Bo griotem trzeba się urodzić. Lecz co znaczy urodzić się griotem? Znaczy urodzić się w pewnej tradycji, w pewnej rodzinie? Czy może mieć coś we krwi? Czy urodzić się muzykiem, kowalem, czy opowiadaczem, znaczy po prostu dostać od boga zestaw predyspozycji do bycia tym, kim ma się być? Urodzić się z krwią griota. Rodzina to tylko jedna z tych predyspozycji.

Być griotem to mieć pewne określone miejsce w świecie. Tamten świat jest prosty. Ot, odpowiednie nazwisko, kilka tysięcy opowieści w głowie i kore. Griot to griot. Każdy Malijczyk to wie. Lecz kim jest griot poza Mali? Kim byłby?

Grioci, Mali, Toumani Diabate, Sztuka Słowa, Storytelling, Mateusz Świstak, Baśnie na warsztacie, Tomasz Różycki,

Griot w czasach telewizji i błyskawicznych komunikatów. Griot w czasach wikipedii. Griot fejsa? Gdzie jest to miejsce, gdzie grioci mogą jeszcze być kimś więcej niż tylko nową odmianą rozrywki? Czy w ogóle jest takie miejsce?

Czy było wcześniej?

Myślałem o Mickiewiczu. Czy był griotem? Opowiadał. I te jego bajki, bajdurki, te jego Dziady, Ballade i Romanse, ten jego Pan Tadeusz, to były opowieści, które ruszały. Wtedy... dziś nie ruszają. Są ładne, są świetnie zrobione, ale już nie nasze. Mickiewicz był tym, kto świadczył o swoich czasach przez opowieści. Mówił do ludzi, którzy potrzebowali jego historii. Mówił do swoich. Czy byli inni? Może Dylan, może Kaczmarski... bardowie. Tak, chyba. Nasi grioci. Tworzyli opowieści, by coś w nas mogło żyć. Że śpiewają/śpiewali? To nic, grioci też śpiewają. Są ci, którzy mówią (kuma) i są ci, którzy swoje opowieści przekazują przy akompaniamencie muzyki (jeli). Gitara nie przeszkadza pamiętaniu bohaterów pamięcią ich godną. Poprzez opowieść (Hurricane, Epitafium dla Wysockiego). To co było w nich, układali w całość, przekazywali dalej, by żyło. 

Lecz czy przekazywanie opowieści to już bycie griotem? Czy dziennikarze i reporterzy mogą uważać się za współczesnych girotów? Kiedy czytam prasę, albo oglądam wiadomości, czuję, że nie. Czuję się głodny. Reportaż czy też fotoreportaż o bohaterze (czy jeszcze opowiada się o bohaterach?) to tylko sprawozdanie. Żaden czyn nie jest szczególny. Zdjęcia nic nie znaczą. Pozwalają dowiadywać się o rzeczach bez zbędnego zawracania sobie nimi głowy. Mówi się, że jeden obraz znaczy więcej niż tysiąc słów. Być może, lecz jeśli tak jest, to jest też tak, że nawet tysiąc obrazów nie jest w stanie powiedzieć tyle, co jedna opowieść. Obrazy to przypadkowe słowa. Czasem piękne, czasem wzruszające, ale sensy, które za nimi stoją, są kulawe. Rozpaczająca kobieta po trzęsieniu ziemi w Japonii, czy mężczyzna płaczący po stracie dziecka w wyniku zamachu terrorystycznego to tylko wykrzywione twarze. Opowieść jest precyzyjna. Griot ma moc, która sprawia, że o bohaterach się pamięta. Fotograf tylko towarzyszy legendzie bohaterów. Ma moc uwiecznić jego twarz, lecz bez czynów, twarz bohatera pozostaje tylko twarzą. 


Myślałem o mówcach. Nie, oni nie są griotami. Cyceron nie był griotem, Paweł Tkaczyk nie jest griotem, politycy nie są griotami. Mówią, lecz ich słowa są z innej materii, dotyczą teraźniejszości. Griot może być politykiem, ale czy wtedy pozostaje griotem? Słowa griota nie są mierzone teraźniejszością, one wciąż patrzą w przeszłość. To jest jego rezerwuar środków. Dzięki patrzeniu w przeszłość, griot widzi więcej. Zna nie tylko skutek, ale i przyczynę. Wie, co ma mówić, nawet jeśli miałby przez to tracić na popularności. 

Może pisarze? Czy oni są griotami? Może niektórzy. Lecz (i zaznaczam, że to tylko moje osobiste odczucie) większość sprzedała się doraźności, piszą tanią publicystykę nastawioną na teraz (a tym powinni zajmować się dziennikarze). Literatura stała się fabryką nie bardzo angażujących przewidywalnych fabułek, albo odnogą reportażu społecznego i jak dla mnie... przestaje być zabawna, przestaje mieć wagę. Wolę czytać książki dla dzieci, Homera, Italo Calvino albo Tomasza Manna. Nudzi mnie literatura nie odstająca od wiadomości niczym prócz języka. Nudzi mnie płytkość nawet ta najbardziej wnikliwa. Nie to nie ma nic do rzeczy. Skończmy na tym, że kiedy głos pokolenia to głos pokolenia Ikea, gubi się gdzieś faktyczna moc słów.

I już nawet nie chodzi o to, że griot to opowiadacz, gawędziarz, storyteller, a pisarz to pisarz. Komunikacja jest możliwa także przez literaturę. Jest możliwa przez film, przez osobiste spotkanie. Tylko trzeba chcieć prawdziwie komunikować. Mówi się, że najbardziej szczerzy są dziś jutuberzy - nie stoją za nimi koncerny, więc mogą pozwolić sobie na to, na co chcą, na szczerość. Czy może więc blogerzy, vlogerzy, inni cośtamerzy są griotami? Tak. Oni bywają griotami. Czasem. Znają swoją opowieść.

Może więc nie o medium chodzi, a po prostu o znajomość swojej opowieści, jej wartość? A co za tym idzie - warto zadać pytanie, czy każdy, kto jest opowiadaczem i kto zajmuje się sztuką słowa zawodowo, jest griotem. Z własnego doświadczenia wiem, że nie. Czasem przecież zdarza się tak, że wychodzę do ludzi, żeby ich rozerwać. Serwuję im kilka bajeczek, które są po prostu fajne. Bez przeszłości, bez przyszłości. Bajeczki, które poprawią humor, lecz niekoniecznie sprawią, że człowiek urośnie. Wtedy nie jestem griotem. Gdzie leży więc bycie griotem?

Być może w posiadaniu żywych i ważnych opowieści. W posiadaniu opowieści, które sprawią, że coś drgnie u posad świata. Bo choć świat drży nieustannie, jego posady pozostają niewzruszone. Mówić, a może robić swoje opowieści (metodą dowolną) tak, by wpadały w ludzkie serca, wpadały do oczu. Odnaleźć ten związek pomiędzy słowem mówiącego, a sercem słuchacza. I mówić tak by słuchacz rósł...

Griot... definicja griota....

Takim griotem chciałbym być... lecz... czy potrafię?

***

Pisząc ten tekst, przypomniał mi się pewien wiersz. Pozwólcie, że go przytoczę... jako jedyny przypis.

Tomasz Różycki z tomiku Kolonie

Przeciwne wiatry
Kiedy zacząłem pisać, nie wiedziałem jeszcze,
że każde moje słowo będzie zabierało
po kawałku ze świata, w zamian zostawiając
jedynie miejsca puste. Że powoli wiersze

zastąpią mi ojczyznę, matkę, ojca, pierwszą
miłość i drugą młodość, a co zapisałem,
ubędzie z tego świata, zamieni swe stałe
istnienie na byt lotny, stanie się powietrzem,

wiatrem, dreszczem i ogniem, i to, co poruszę
w wierszu, znieruchomieje w życiu, i pokruszy
się na tak drobne cząstki, że się stanie prawie
antymaterią, pyłem całkiem niewidzialnym,

wirującym w powietrzu, tak długo, aż wpadnie
w końcu tobie do oka, a ono załzawi.

A dzisiejsze zdjęcia pochodzą ze strony: http://eastsidefm.org/toumani-and-sidiki-diabate/


Komentarze

  1. Dzięki za wspomnienie :) IMO współcześnie grioci też są – jednoczą nas wokół jakiejś opowieści, kształtują wspólną świadomość. Choć niekoniecznie to pojedynczy ludzie (choć są tacy). Marki kształtują to, w co powinniśmy wierzyć (branża beauty na przykład?). Czy to nie coś podobnego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba właśnie dlatego przywołałem Pana osobę. Gdzieś we mnie jest dziwne poczucie, że przede wszystkim griot służy przeszłości - jest kimś na pograniczu "dziś" i "kiedyś". Nie jest trendseterem i materia, jaką jest słowo, nie jest dla niego dowolna. Mniej chcą coś osiągnąć, bardziej coś zachować. Służy. W tym wypadku griotem nie jest każdy sotryteller/opowiadacz. Traktowałbym go raczej jako specyficzną odmianę opowiadacza.
    Próbując ubrać to w odpowiednie porównanie: Andrzej Wajda i Michael Bay kręcą filmy. I obaj jednoczą ludzi wokół swoich opowieści, przy czym jeden używa do tego martyrologii narodowej (przykładowo), drugi zaś pośladków Megan Fox. Jak dla mnie obaj są świetnymi opowiadaczami, ale tylko jeden jest bliżej griota. i chyba nic w tym złego. Potrzebujemy nowego. Griot pozwala po prostu pamiętać, że poza nowym jest też stare i to stare bywa bardzo cenne.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty