PALENIE POWODUJE...



Na warsztacie: Palenie książek w Gdańsku... 

Dzisiejszy wpis wiąże się z haniebnym występkiem, jaki miał miejsce w ubiegłą sobotę w Gdańsku. Chodzi o palenie książek przez kilku nad wyraz nieroztropnych PR-owo gości w sutannach. Wieść o tym, że Potter i parę innych książek dla dzieci skończyła na stosie rozeszła się szerokim echem po Internetach i przyznam, że jak mało co podniosła mi ciśnienie. Chciałbym więc w dwóch słowach skreślić swoją opinię... trochę jako chrześcijanin, trochę jako ktoś, kto zajmuje się baśniami. Do rzeczy zatem. 

Po pierwsze i chyba najistotniejsze - panowie w sutannach zabrali się za cały proces oczyszczania dusz młodzieży od d.... strony. Jasne, że manifestowanie swojego stanowiska musi być radykalne, bo radykalne lepiej widać. Problem w tym, że przykład jaki dali, interpretacyjnie wypada mniej więcej tak - można palić książki! Koniec. Nie "złe książki", ale po prostu książki. Zauważcie - nie ma tu ani słowa o czystym duchu. Raz ktoś wrzuci Pottera, innym razem Opowieści Chasydów (bo Żydy), a jeszcze innym Torę (bo też Żydy)... i wszystko cokolwiek wpadnie komu do głowy.

Pomijam nawet fakt przyzwalania na tak radykalną, pełną przemocy i historycznie napiętnowaną formę cenzury. Bardziej martwi mnie to, że takie akcje są dla dzieciaków po prostu atrakcyjne. Bo przecież ogniska są fajne. Destrukcja jest fajna. Spektakularna. Przyznam, zdarzyło mi się podpalić parę rzeczy i nigdy nie myślałem o treściach tego, co płonęło. Widziałem jedynie igranie języków ognia nad czerniejącym papierem. Bez jakiejkolwiek refleksji. Myślę, że dzieciaki, które brały udział w ognisku, podchodziły do niego podobnie. Po prostu ognisko, a że paliwem do niego była literatura młodzieżowa i parasolki. Co z tego? 

Inna sprawa, że demoniczne wpływy to dość skomplikowana kwestia. Zabawa w opowiadanie o niej dzieciom jest tak samo bezsensowna, jak tłumaczenie fizyki kwantowej komuś, kto ledwie nauczył się dodawać. W myśleniu chrześcijańskim istnieje coś takiego jak demony, jak personalne zło i przyznam, że nie mam większych trudności z zaakceptowaniem tego faktu. Ale nie mam tych trudności dlatego, że już trochę się nażyłem jako chrześcijanin. Że zacząłem od nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe, dziesięciu przykazań i kilku słów, które powiedział niejaki Jezus. Ten ostatni zresztą miał dużo w zwyczaju mówić o tym, żeby nasza przemiana zaczynała się od środka, bez faryzejskich gestów. I raczej budowana była na pozytywnych przykładach. Coś o miłości bliźniego, coś o wybaczaniu. Coś o nie gorszeniu swoich dzieci (...a przepraszam, to już Paweł). To co wydarzyło się w sobotę nie spełniało żadnego z powyższych kryteriów. A nawet jeśli zamknęło drogę Belzebuba do serc uczestniczących w paleniu książek dzieciaków, to otworzyło drogę do serc milionów zbulwersowanych tym faktem ludzi. W ostatecznym rozrachunku akcja była więc katastrofalnym fiaskiem. A mogli po prostu poczytać Ewangelie. 

Nie było w tym geście nic rozwojowego. Naród wybrany miał tak radykalne podejście do swojej wiary, bo był mniejszością, w świecie opanowanym przez obce bóstwa. Mieczem wrzynał się w tkankę Kanaanu a ogniem wypalał cudzą wiarę. Pragnę jednak przypomnieć dwa fakty (niech będzie, że też wyssane z Biblii): Pierwszy z Ksiąg Królewskich. Kiedy Izraelici mieli problem z refluksem obcych bóstw i ich ołtarze znów zaczęły pojawiać się na okolicznych wzgórzach, zazwyczaj wyrzynano w pień kapłanów a ich kości palono na tychże ołtarzach. To się dopiero nazywa radykalne podejście do sprawy. Drugi fakt pochodzi z Księgi Wyjścia. Kiedy Mojżesz siedział na Synaju i rozmawiał z Bogiem jego własny naród odlał sobie cielca. Robak toczył go od środka. Ale to też mówiło o potrzebach tego narodu. Przede wszystkim o potrzebach gestów, które prowadziły go do zatracenia. I kiedy myślę o tym bezsensownym ognisku, widzę w tym więcej upadku niż wzbijania się na duchowe wyżyny. Ktoś kiedyś powiedział mi piękne zdanie na temat bastionów własnej wiary, które pozwolę sobie tutaj przytoczyć: wiara to nie jest coś, za co się zabija, tylko coś za co się umiera. Polecam tamtym panom. 

Inne pytanie, które można sobie zadawać jest następujące: dlaczego rodzice zgodzili się na coś takiego. Podejrzewam, że to oni kupili swoim dzieciakom książki, które tamtego dnia spłonęły. W takiej sytuacji, rola księdza polega nie na podważaniu decyzji rodziców, ale na wytłumaczeniu tymże rodzicom, jak wiele duchowego zła wiąże się z taką a nie inną literaturą. Rodzicom i dzieciom. Przy okazji jednak ktoś musiałby wyjaśnić księżom, co to jest fikcja literacka i to, że nie każda książka jest tak prawdziwa jak Biblia. 

I na koniec pewna refleksja baśniowa. Kiedy czytałem o tym bezsensownym wydarzeniu, a potem idącą za nim falę krytyki, ciągle nie mogłem przestać myśleć o dzieciakach ze zdjęć. I o pewnej drodze, którą każde z nich musi przejść. O tym, że bohater baśniowy nie tworzy opresywnych sytuacji, ale raczej stara się znaleźć z nich wyjście - iść im wbrew. O tym, że to czarny charakter w baśniach wymyśla sytuacje podobne do tego ogniska. Zawsze w imię jakichś zasad. Dobra królestwa, ratowania majątku, obdarowania króla synem itd., ale choć słowa są wielkie, to czyny pokraczne. I czasem wyegają się z tego potwory. Dopiero przekroczenie mankamentów systemu prowadzi bohatera baśniowego do dojrzałości. Tamte dzieciaki nic nie przekraczały. Zostawały obite sytuacją zastaną. I trochę szkoda. Trochę bardzo. Zresztą wracając do Starego Testamentu - to również jest opowieść symboliczna i wszelkie gesty mają przede wszystkim znaczenie na płaszczyźnie duchowej. Izrael też jest baśniowym bohaterem, który dążył do swojej dojrzałości i częstokroć w swojej drodze upada. Właśnie przez takie gesty. 

Niestety księża podpalacze zrobili coś, co nie mieści się w duchowych kategoriach. Nauka jaką wynieśli z Biblii jest chyba tylko taka, że nie do końca przeczytali swoją podstawową lekturę. Z egzorcystycznego punktu widzenia narobili straszliwego chlewu, z którego pewnie diabły się cieszą, a co najgorsze ustanowili kolejny precedens, na który w przyszłości powołać się będą mogli jacyś radykalni idioci. O wizerunkowej wtopie nie wspominając. Kościół Katolicki i tak nie ma najlepszego PR-u. Szkoda, że znów dostanie się tym wszystkim dobrym i konkretnym księżom, że dostanie się tym wszystkim, dla których wiara ma znaczenie, czy to katolikom, czy chrześcijan niezależnie od denominacji.

***

Podlinkowuję także inne artykuły o demonach: 

O trzech świnkach i świecie duchowym przeczytacie TUTAJ
O Czerwonym Kapturku i wilkołakach TUTAJ

Komentarze

Popularne posty